Słowacy mówią o niej, że jest niedostrzegana ze względu na położenie między dwiema bardzo turystycznymi stolicami - Wiedniem i Budapesztem, których blask przyćmiewa skromniejszą sąsiadkę. Polacy określają ją jako szare miasto, w którym nic nie ma. Umierając z ciekawości jak wygląda takie nicniemanie, bardzo ucieszyłam się, kiedy przypadek zawiódł nas na jeden dzień do Bratysławy.
Majówkę w Wiedniu planowaliśmy już jakieś pół roku, ale z różnych przyczyn za szukanie noclegów zabraliśmy się dość późno. Skutek tego był taki, że na jedną z nocy o mało co nie spędziliśmy w aucie, jednak koniec końców na HRSie znalazł się wolny nocleg... w Bratysławie. Oddalona od Wiednia o prawie 55 km (w linii prostej) okazuje się świetną bazą noclegową w sytuacji oblężenia turystycznego austriackiej stolicy. Ale czy zasługuje tylko na tak "instrumentalne" traktowanie? I czy faktycznie niczego nie ma?
JEST STARÓWKA
JEST STARÓWKA
Nie będę udawać, że w jedno przedpołudnie zwiedziliśmy całe miasto. Do tego pogoda była psia, więc nawet uroków Starówki nie wyczerpaliśmy w 100%. Hlavné námestie, które głównie poznaliśmy, jest ładne i klimatyczne. Barokowo-secesyjna architektura, wąskie uliczki, wypolerowany deszczem bruk. Przyjemnie dla oka i obiektywu. Warto zwrócić uwagę na Stary Ratusz, będący zlepkiem stylów architektonicznych.
Zarzucanie temu miastu szarości również jest niezbyt trafione. Chyba, że ktoś trzyma nos głęboko pod parasolem i patrzy tylko na chodnik. Jakie kolory są w Bratysławie? Na pewno ZIELEŃ. Wystarczy zadrzeć nos w górę, by zobaczyć mały ceramiczne dachówki w tym kolorze, tak bardzo kojarzące mi się z Budapesztem. Zieleni żywej na Starym Mieście też z resztą nie brakuje.
Kolejny kolor: CZERWONY. Tramwaje, stoiska z pamiątkami i inne akcenty. Przecież to kolor ze słowackiej flagi, nie mogło go zabraknąć.
Starówka to cała PALETA PASTELI. Kamieniczki i kościoły nie biją po oczach, a harmonijnie współgrają ze sobą kolorystycznie. Jeśli już o kościołach i kolorach mowa, nie sposób wspomnieć o jednym, oddalonym o kilkanaście minut spaceru od Ratusza. Kościół Świętej Elżbiety, znany jako Modrý kostolík. Skąd ta nazwa? Sami zobaczcie.
NIEBIESKI kościółek zadziwia nie tylko kolorem, ale i zadziwiającą formą, którą zawdzięcza węgierskiemu architektowi, twórcy wielu secesyjnych budynków w Budapeszcie. Podobno świątynia została zbudowana przezkróla Franciszka Józefa, który w ten sposób chciał upamiętnić swoją zamordowaną małżonkę, księżną Sissi. O gustach się nie dyskutuje, mój ukochany minimalizm to nie jest, ale jest oryginalnie i... niebiańsko.
SĄ FAJNE KNAJPKI
Są turyści hardcorowcy i są ciepłe kluchy. Ja jestem gdzieś pomiędzy tymi skrajnościami, ale chyba ciut bliżej mi do tych drugich. Kiedy jest mi strasznie zimno, przewiewa mnie na wylot, a do tego mam mokre buty to chętnie poznaję uroki miasta znad ciepłej kawy, wypijanej w przytulnej kawiarence - ot taki fetysz ;-). Nie żeby się w ogóle nie ruszać, ale na przykład zaliczyć atrakcję-dwie-trzy, a potem chyc, do ciepełka.
Nie wiem czy to percepcja wyostrzona potrzebą CIEPŁA domagającą się spełnienia, czy obiektywna prawda, ale Bratysławę zapamiętałam jako pełną takich kawiarnanych "azyli", z wyjątkowo przytulnym, wręcz domowym klimatem. Jedną z nich jest znajdująca się niedaleko Niebieskiego kościoła kawiarnia Môj Bar.
Atmosfera domowego zacisza oddana w najmniejszych szczegółach, obsługa traktuje każdego klienta jak starego znajomego, ale moje serce skradł przede wszystkim pewien "mieszkaniec" kawiarni - w apetycznym, bo biszkoptowym umaszczeniu.
Poświęcając na zwiedzanie Bratysławy niecałe 5 godzin nie zaliczyliśmy tych fajnych knajpek znowu aż tak dużo, bo tylko dwie. Drugą, która miło nas ugościła była Zeppelin Cafe. Co prawda psa nie było, mleka sojowego też nie, obsługa bardziej zdystansowana, ale i tak miejsce całkiem sympatycznie.
W Zeppelinie, poza kawiarnią, funkcjonuje sklepik z pamiątkami i rękodziełem. Ładne rzeczy, trzeba było się mocno trzymać portfela by nie ulec pokusie. Ale o twórczej stronie Bratysławy więcej za chwilę.
JEST SZTUKASĄ FAJNE KNAJPKI
Są turyści hardcorowcy i są ciepłe kluchy. Ja jestem gdzieś pomiędzy tymi skrajnościami, ale chyba ciut bliżej mi do tych drugich. Kiedy jest mi strasznie zimno, przewiewa mnie na wylot, a do tego mam mokre buty to chętnie poznaję uroki miasta znad ciepłej kawy, wypijanej w przytulnej kawiarence - ot taki fetysz ;-). Nie żeby się w ogóle nie ruszać, ale na przykład zaliczyć atrakcję-dwie-trzy, a potem chyc, do ciepełka.
Nie wiem czy to percepcja wyostrzona potrzebą CIEPŁA domagającą się spełnienia, czy obiektywna prawda, ale Bratysławę zapamiętałam jako pełną takich kawiarnanych "azyli", z wyjątkowo przytulnym, wręcz domowym klimatem. Jedną z nich jest znajdująca się niedaleko Niebieskiego kościoła kawiarnia Môj Bar.
Atmosfera domowego zacisza oddana w najmniejszych szczegółach, obsługa traktuje każdego klienta jak starego znajomego, ale moje serce skradł przede wszystkim pewien "mieszkaniec" kawiarni - w apetycznym, bo biszkoptowym umaszczeniu.
Poświęcając na zwiedzanie Bratysławy niecałe 5 godzin nie zaliczyliśmy tych fajnych knajpek znowu aż tak dużo, bo tylko dwie. Drugą, która miło nas ugościła była Zeppelin Cafe. Co prawda psa nie było, mleka sojowego też nie, obsługa bardziej zdystansowana, ale i tak miejsce całkiem sympatycznie.
W Zeppelinie, poza kawiarnią, funkcjonuje sklepik z pamiątkami i rękodziełem. Ładne rzeczy, trzeba było się mocno trzymać portfela by nie ulec pokusie. Ale o twórczej stronie Bratysławy więcej za chwilę.
To ja znowu o pogodzie. Skoro na dworze było niefajnie, bardzo fajne było pójście do Galerii Narodowej, w której natrafiliśmy na bardzo ciekawą wystawę absolwentów Akademii Sztuk Pięknych.
Status mojej znajomości ze sztuką współczesną można by określić facebook'owym "to skomplikowane": coś nas do siebie ciągnie, ale czasem też potrafi mocno odepchnąć. Lubię kiedy współczesna sztuka wprawia mnie w zdumienie nad światem, nad codziennością, nad detalami, które mogą umykać w natłoku innych "ważnych spraw". Lubię, kiedy potem wracam do czegoś myśląc "że też sama wcześniej tego tak nie ujęłam!".
Frustruje mnie kiedy kompletnie nie potrafię nadać "dziełu" statutu
"dzieła sztuki. Kiedy nie dostrzegam jakiegokolwiek przesłania, czegoś
co jest pod spodem, poza "sztuką dla sztuki". Ta wystawa była z takich,
które lubię. Nie odkrywałam w prezentowanych pracach bezdennej głębi, raczej nie odnosiły się do zagadnień, które od wieków nękają ludzkość, ale sprawiały, zatrzymywały mój umysł w zadumie nad zwyczajnością i niezwyczajnością otaczającego mnie świata.
JEST MODERNA
Życie z facetem interesującym się architekturą bywa trudne. Spacerujesz sobie z ukochanym poprzez miasto, poruszasz jakąś ważną kwestię dotyczącą życia/śmierci/waszego związku, a on nagle przystaje, podnosi brwi i wykrzykuje "Łooo, ale moderna!". Ten scenariusz może i mógł ziścić się w Bratysławie. Ciekawych modernistycznych budynków jest na pewno więcej niż te, które wyhaczyliśmy w tym krótkim czasie.
Bardziej niż moderna do mnie przemawia inny argument: słowacka czekolada. Nie wyobrażałam sobie wizyty w tym kraju bez zaliczenia kultowej Studenckiej, jakkolwiek skomercjalizowana i "nie taka jak dawniej" by była. Uwielbiam ją i tyle. Klasyczną, gorzką z bakaliami.
JEST WIELE INNYCH RZECZY
Pewnie to jedna z najbardziej "powierzchownych" relacji na moim blogu. Fakt, liznęliśmy miasto, nie sięgając nawet do przewodnika (został w domu - dostałam piękne wydanie na urodziny). Nie było czasu na zobaczenie kościołów od środka, nie było czasu na zwiedzenie Zamku Bratysławskiego, na bliższe spotkanie z UFO, ani odkrywanie murali. A to zapewne tylko wierzchołek nie poznanej góry lodowej.
JEST... KONIEC
Podsumowując nasz krótki i nieplanowany wypad do Bratysławy mogę stwierdzić jedno: rozczarowałam się. Chciałam w końcu zobaczyć "miasto, w którym nic nie ma", a zobaczyłam miasto, w którym jest całkiem sporo - tego o czym wiem, a jeszcze więcej tego, o czym jeszcze nie wiem. Bratysławę chętnie poznałabym bliżej, tak samo jak inne rejony Słowacji. Kto wie ile jeszcze tam takich nicniemających skarbów do odkrycia :).
tak myślalam z tą batysławą, potwierdzilaś moje podejrzenia! od połowy zaczęlo się robić dla mnie interesująco, chętnie bym sie tam przejechała. moje plany: beskidy- tatry-bieszczady zataczają coraz szersze kręgi, ciekawe tylko kiedy je zrealizuje.
OdpowiedzUsuńMyślę, że wiele smaczków jeszcze kryje :]. Tylko właśnie skąd mieć czas na to wszystko. Trzeba by rzucić etat i żyć z podróżowania :).
UsuńO rety, pięknie tam.
OdpowiedzUsuń(A Wiedeń bardzo kocham swoją drogą!)
Wiedeń też podbił moje serce i szykuję post specjalny na temat naszego romansu ;)
UsuńJa byłam w Bratysławie przed świętami gdy dodatkowo jest kilka świątecznych jarmarków i wielkie lodowisko pod operą - było cudownie!
OdpowiedzUsuńUwielbiam to jak miasta nabierają magii w okolicach Świąt. Rzeczywiście musi tam być wtedy pięknie. Kilka łyków grzańca (nie za dużo) i na łyżwy, ach :-).
UsuńNie ma takiego miejsca, do którego nie warto by pojechać ;) Bratysława, mimo, że u Ciebie deszczowa, bardzo urokliwa :) zawsze chciałam odwiedzić Bratysławę i dalej chcę!
OdpowiedzUsuńfakt, że na temat bratysławy jakoś mało, więc dzięki za posta :) mnie się jeszcze nie udało jej zobaczyć, ostatnio kierunki całkiem inne, ale jeśli będzie okazja, na pewno tam zawitam. pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńBędzie jakaś relacja z Pragi w najbliższym czasie? Bo widziałam, że jest w planach :)
OdpowiedzUsuńHmmm Praga wymaga ode mnie odkopania zdjęć i informacji z 2011 roku, stąd trochę trudno mi się za nią zabrać - chociaż wiem, że jest tego warta :).
Usuńjadę do Pragi w drugiej połowie sierpnia i chętnie bym przeczytała co warto zobaczyć :)
UsuńNie mogę obiecać, ale pomyślę :).
UsuńJa wspominam Bratysławę (Bratkę^^) bardzo dobrze, chociaż jak na stolicę jest mega spokojna i wyciszona. Może nie ma tutaj co robić tydzień, ale kilka dni na pewno warto tu spędzić :)
OdpowiedzUsuńDokładnie - nie jest to głośna metropolia pełna atrakcji, ale też nie można jej przekreślać, bo ma swój urok :). Myślę, że 2 dni to optymalny czas na to miasto.
UsuńDokładnie rok temu odwiedziłam Wiedeń i zakochałam się na maksa. Przez Bratysławę przejeżdżałam i niestety dworzec odstraszył mnie na dobre ale Ty mnie przekonałaś. Jednak będę musiała wrócić w tamte okolice, bo jest naprawdę "miagicznie". Lubię bardzo takie właśnie miasta, więc wydaje mi się, że Bratysława będzie odpowiednim miejscem.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam P.
Wiedeń jest boski :). Ahhh muszę go w końcu opisać! A w Bratysławie też wcześniej kiedyś byłam przejazdem, konkretnie na dworcu autobusowym, i to była jakaś masakra :]. Ale starówkę polecam, jak widzisz może poprawić to wrażenie :). Pozdrawiam serdecznie!
UsuńAle pięknie, zazdroszczę! :)
OdpowiedzUsuńZapraszam również do siebie: http://shawsy.blogspot.com/
Przyznaję się bez bicia - weszłam do Ciebie pierwszy raz. Tyle tych blogów, że ciężko wszystko ogarniać. Ale bardzo mi się podoba. Weszłam na Bratysławę, bo sama ją bardzo lubię i zamierzam niedługo coś napisać i prześlicznie tu. Mega zdjęcia. Lecisz do mojego feedly :D
OdpowiedzUsuńBlogów podróżniczych jest masa i rzeczywiście, jeśli jeszcze człowiek podróżuje, to czasu na ogarnięcie wszystkiego nie ma :D. ale miło mi, że trafiłaś do mnie - dzięki czemu i ja mogę trafić do Ciebie. Dziękuję za miły komentarz i pozdrawiam!
UsuńMoim zdaniem bliskość Wiednia działa jako atut, bo zawsze można poszerzyć swój trip i podczas odwiedzania Wiednia wyskoczyć na jeden dzień na Słowację ;) Co do samej Bratysławy... małe i spokojne miasto. Bez przepychu turystów, w którym to ilość atrakcji jest wystarczająca, żeby je wszystkie zobaczyć w 1 dzień. Czego chcieć więcej? No chyba, że ktoś uwielbia biegać jak pies i stać w kolejkach do atrakcji turystycznych...
OdpowiedzUsuń