Plan był prosty: lecimy tanio do Budapesztu. Na etapie szukania biletów los (czytaj: Wizzair) mrugnął do nas okiem, a mój Strateg Latania zawsze dostrzega takie gesty. No bo przecież powiedzcie sami co lepsze: PKP do stolicy i wylot bezpośrednio do BDP czy o równowartość czterech kaw na mieście droższy wylot bezpośrednio z Poznania do Belgradu, z przesiadką w Londynie? No właśnie. Czasem nie ma co za dużo planować tylko czerpać z teraźniejszości i okazji, jakie nam stwarza. Trochę jak miasto, które dzięki tej "komplikacji" prostego planu poznaliśmy.
Dwa lata temu, kiedy moja siostra powiedziała nam, że spędza Sylwestra w Belgradzie, zastanawialiśmy się czy to bezpieczne. Żartowaliśmy sobie, by uważała na ludzi spacerujących po ulicach z karabinami. Tymczasem na ulicach Belgradu ludzi pełno jest prawie przez całą dobę, ale z bronią spacerują jedynie policjanci. W mieście czułam się dobrze. Wyjeżdżając z Poznania musieliśmy skrobać szyby ze szronu, a kilka godzin i trochę kilometrów później spacerowaliśmy bez kurtek. Późno-letnia pogoda, dużo słońca i wiele parków - nie tak źle, co?
Żeby nie było za słodko: serbska stolica ma swoje wady. Po pierwsze: tragiczny poziom kultury w ruchu drogowym (kompletne nieposzanowanie pieszych, jazda i parkowanie aut na chodnikach, ciągłe trąbienie i inne mało "zachodnie" zachowania; ruch rowerowy zepchnięty jest tylko do rekreacyjnego marginesu, jezdnią jeździć ośmielają się nieliczni). Po drugie: mania palenia papierosów - przez wszystkich, wszędzie, non-stop. Zapach dymu towarzyszył nam przez cały pobyt w nieście. Dla estetycznych radykalistów dodałabym trzecią wadę: chaos wizualny i bałagan. Bywa tu bardzo ładnie, ale też bywa bardzo brzydko. Początkowo odrzucało mnie to, lecz później zrozumiałam, że bez tego Belgrad nie byłby tak belgradzki. Ale do tego jeszcze wrócę.
PIERWSZE KROKI
Po przejściu przez odprawę i otrzymaniu stempelka w paszporcie (tak, są jeszcze takie miejsca, choć trudno w to uwierzyć odkąd Polska jest w Schengen) pokierowaliśmy się do Informacji Turystycznej w hali przylotów. Zaopatrzyliśmy się w darmowe mapy, zapytaliśmy o komunikację miejską i ruszyliśmy na przystanek (trzeba wjechać na pierwsze piętro lotniska, wyjść przed budynek i pokierować się w lewo). Autobus linii 72 rusza sprzed lotniska dość często. Bilet kupuje się u kierowcy (150 RSD czyli około 6 zł), po czym czeka nas ciekawa podróż przez serbskie przedmieścia. Żałuję, że nie miałam odwagi pstrykać zdjęć po drodze, ale tak jakoś głupio mi było wobec współpasażerów. Jedno słowo: kontrasty. Od mieszkania na śmietnisku po nowobogackie osiedla.
PIERWSZE WRAŻENIA
Wysiedliśmy obok targowiska. Natychmiast poczuliśmy, że jesteśmy w wielkim mieście - estakady pełne samochodów, ulice pełne ludzi. Tak, to przecież prawie 2-milionowe miasto, gdzieś muszą się pomieścić. Dobrze, że mają do dyspozycji dość dużą przestrzeń i aż 17 dzielnic.
Na pierwszy rzut oka Belgrad nie zachwyca. Jest głośny, szary, betonowy, nieuporządkowany. To miasto, w którym rządzi ruch samochodowy, w którym ciężko przebić się na drugą stronę szerokiej i rwącej prądem aut. No i ta architektura. Radosny miks socrealizmu z postmodernizmem.
PIERWSZE KROKI
Po przejściu przez odprawę i otrzymaniu stempelka w paszporcie (tak, są jeszcze takie miejsca, choć trudno w to uwierzyć odkąd Polska jest w Schengen) pokierowaliśmy się do Informacji Turystycznej w hali przylotów. Zaopatrzyliśmy się w darmowe mapy, zapytaliśmy o komunikację miejską i ruszyliśmy na przystanek (trzeba wjechać na pierwsze piętro lotniska, wyjść przed budynek i pokierować się w lewo). Autobus linii 72 rusza sprzed lotniska dość często. Bilet kupuje się u kierowcy (150 RSD czyli około 6 zł), po czym czeka nas ciekawa podróż przez serbskie przedmieścia. Żałuję, że nie miałam odwagi pstrykać zdjęć po drodze, ale tak jakoś głupio mi było wobec współpasażerów. Jedno słowo: kontrasty. Od mieszkania na śmietnisku po nowobogackie osiedla.
PIERWSZE WRAŻENIA
Wysiedliśmy obok targowiska. Natychmiast poczuliśmy, że jesteśmy w wielkim mieście - estakady pełne samochodów, ulice pełne ludzi. Tak, to przecież prawie 2-milionowe miasto, gdzieś muszą się pomieścić. Dobrze, że mają do dyspozycji dość dużą przestrzeń i aż 17 dzielnic.
Na pierwszy rzut oka Belgrad nie zachwyca. Jest głośny, szary, betonowy, nieuporządkowany. To miasto, w którym rządzi ruch samochodowy, w którym ciężko przebić się na drugą stronę szerokiej i rwącej prądem aut. No i ta architektura. Radosny miks socrealizmu z postmodernizmem.
MOCNE STRONY (ZWIEDZANIE, ZJADANIE)
Podobno przyjeżdżającym do Belgradu dyplomatom dla uzyskania dobrego wrażenia pokazuje się trzy miejsca w mieście: Kalemegdan, Deptak Knez Mihailova i Cerkiew Św. Sawy. Resztę uznaje się za zbyt mało reprezentatywną. Myślę, że miasto ma do zaoferowania więcej, ale pozwólcie, że zacznę od głównych punktów programu.
Kalemendan to zbudowana na wzgórzu fortyfikacja, wokół której rozpościera się piękny park, stanowiący główne miejsce rekreacyjne mieszkańców miasta i turystów. Twierdza i otaczające ją tereny są jedną z głównych atrakcji Starego Miasta.
Spacer po Kalemegdanie w samo południe był jednym z najprzyjemniejszych momentów tego wyjazdu. Świeciło mocne (choć listopadowe) słońce i panowała atmosfera sobotniego lenistwa. Wygrzewaliśmy się w tych promieniach jak koty, próbując zmagazynować trochę energii na polskie potem.
Jak większość twierdz, Kalemegdan zbudowany został nad rzeką, a nawet dwiema rzekami. Ze wzgórza rozpościera się widok na miejsce, gdzie Dunaj miesza się z Sawą. Podobno przy odpowiednich warunkach świetlnych widać różnicę w odcieniach tych rzek. My nie widzieliśmy, ale i tak było ładnie.
Z góry podejrzeć można inne niż Stare Miasto dzielnice Belgradu. Poniżej widok na Nowy Belgrad i Muzeum Sztuki Współczesnej.
Kalemegdan nie jest pusty nawet nocą. Te same ławeczki, które za dnia są zajmowane przez rodziny, wieczorami okupowane są głównie przez młodzież i pary zakochanych. Myślę, że z tak dobrym widokiem na miasto jest to świetna miejscówka na noc sylwestrową. Przegląd fajerwerkowego nieba zapewniony.
Do parku przez Stare Miasto prowadzi deptak będący drugim z miejsc pokazywanych oficjalnym gościom miasta. Knez Mihailova to dość długa aleja, przy której znajdują się zabytkowe kamienice z butikami i galeriami sztuki.
Na Mihailovej non-stop panuje tłok. Spacerują po niej turyści, występują artyści uliczni, funkcjonują niewielkie kramiki z lodami czy pamiątkami. Miasto żyje.
Warto pobłądzić bocznymi uliczkami - murale, klimatyczne uliczki i hipsterskie knajpki czekają na turystów zbaczających z głównego szlaku.
Jedną z najbardziej znanych restauracji w okolicach Mihailovej jest tajemnicza "?", obok Cerkwi Świętego Michała. Oferuje tradycyjne serbskie jedzenie, ale zatłoczona i dość droga. Tańszą, ale całkiem przyzwoitą opcją na dwudaniowy obiad jest Taze (zestaw dnia do wyboru w cenie 399 RSD, czyli około 16 zł).
Trzecia "oficjalna" atrakcja, Cerkiew Świętego Sawy, znajduje się nieco dalej od Mihailovej, ale widać ją z wielu miejsc w Starym Mieście. Świątynia miała być największą na Świecie, choć długi czas jej powstawania sprawił, że ktoś Serbów wyprzedził i aktualnie jest trzecia pod względem wielkości. Cerkiew budowania jest praktycznie od wieków, ale po wielu trudnych latach w historii Serbii dopiero teraz jest nadzieja, że kiedyś zostanie ukończona. Z zewnątrz budynek jest gotowy, trwają prace wykończeniowe wewnątrz, które ze względu na skalę potrwają jeszcze wiele lat.
Część oficjalna zamknięta, ale to nie koniec wycieczki. Po drodze z Cerkwi Świętego Sawy w stronę Kalemegdanu miniecie parlament, Stary Pałac, a także Cerkiew Świętego Marka. W tej ostatniej mieliśmy okazję obserwować gromadzących się na uroczystości ślubnej gości, zmierzających wcześniej do kościoła w orszaku prowadzonym przez orkiestrę. Było na błyszcząco, na bogato, na falbaniaście.
Do miejsc-symboli miasta należą dwa place: Terazije wraz z zabytkowym hotelem Moskva, a także Plac Republiki, na którym przed Teatrem Narodowym stoi pomnik Michała III Obrenovicia - wyzwoliciela Serbii spod panowania tureckiego (służący mieszkańcom jako "miejsce spotkań").
Tuż obok Placu Republiki rozpoczyna się kultowa ulica Skadarlija, na której dominuje bohema i fantastyczne knajpki. Ten niewielki, bo 400-metrowy deptak ma bardzo bałkański klimat. W jednej z restauracji mieliśmy okazję jeść kolację i to było wyjątkowe doświadczenie (patrz: kolejny podrozdział).
Najbardziej młodzieżową i studencką dzielnicą miasta jest Dorćol, gdzie znajdują się belgradzkie uczelnie. Lansowną miejscówką, gdzie "się bywa" jest Strahinjića Bana, zwana Silikonową Aleją, ze względu na "naturalność" przechadzających się nią piękności. Nie mieliśmy szczęścia do spotkania ani jednej takiej panny w całej dzielnicy, ale za to wypiliśmy niezłe latte, a także znaleźliśmy serbski odpowiednik Juice Drinkers, który też przetestowaliśmy. Świeżo wyciśnięty sok pomarańczowy z Elixiru zdecydowanie daje radę :-).
Z góry podejrzeć można inne niż Stare Miasto dzielnice Belgradu. Poniżej widok na Nowy Belgrad i Muzeum Sztuki Współczesnej.
Kalemegdan nie jest pusty nawet nocą. Te same ławeczki, które za dnia są zajmowane przez rodziny, wieczorami okupowane są głównie przez młodzież i pary zakochanych. Myślę, że z tak dobrym widokiem na miasto jest to świetna miejscówka na noc sylwestrową. Przegląd fajerwerkowego nieba zapewniony.
Do parku przez Stare Miasto prowadzi deptak będący drugim z miejsc pokazywanych oficjalnym gościom miasta. Knez Mihailova to dość długa aleja, przy której znajdują się zabytkowe kamienice z butikami i galeriami sztuki.
Na Mihailovej non-stop panuje tłok. Spacerują po niej turyści, występują artyści uliczni, funkcjonują niewielkie kramiki z lodami czy pamiątkami. Miasto żyje.
Warto pobłądzić bocznymi uliczkami - murale, klimatyczne uliczki i hipsterskie knajpki czekają na turystów zbaczających z głównego szlaku.
Jedną z najbardziej znanych restauracji w okolicach Mihailovej jest tajemnicza "?", obok Cerkwi Świętego Michała. Oferuje tradycyjne serbskie jedzenie, ale zatłoczona i dość droga. Tańszą, ale całkiem przyzwoitą opcją na dwudaniowy obiad jest Taze (zestaw dnia do wyboru w cenie 399 RSD, czyli około 16 zł).
Trzecia "oficjalna" atrakcja, Cerkiew Świętego Sawy, znajduje się nieco dalej od Mihailovej, ale widać ją z wielu miejsc w Starym Mieście. Świątynia miała być największą na Świecie, choć długi czas jej powstawania sprawił, że ktoś Serbów wyprzedził i aktualnie jest trzecia pod względem wielkości. Cerkiew budowania jest praktycznie od wieków, ale po wielu trudnych latach w historii Serbii dopiero teraz jest nadzieja, że kiedyś zostanie ukończona. Z zewnątrz budynek jest gotowy, trwają prace wykończeniowe wewnątrz, które ze względu na skalę potrwają jeszcze wiele lat.
Do miejsc-symboli miasta należą dwa place: Terazije wraz z zabytkowym hotelem Moskva, a także Plac Republiki, na którym przed Teatrem Narodowym stoi pomnik Michała III Obrenovicia - wyzwoliciela Serbii spod panowania tureckiego (służący mieszkańcom jako "miejsce spotkań").
Tuż obok Placu Republiki rozpoczyna się kultowa ulica Skadarlija, na której dominuje bohema i fantastyczne knajpki. Ten niewielki, bo 400-metrowy deptak ma bardzo bałkański klimat. W jednej z restauracji mieliśmy okazję jeść kolację i to było wyjątkowe doświadczenie (patrz: kolejny podrozdział).
Najbardziej młodzieżową i studencką dzielnicą miasta jest Dorćol, gdzie znajdują się belgradzkie uczelnie. Lansowną miejscówką, gdzie "się bywa" jest Strahinjića Bana, zwana Silikonową Aleją, ze względu na "naturalność" przechadzających się nią piękności. Nie mieliśmy szczęścia do spotkania ani jednej takiej panny w całej dzielnicy, ale za to wypiliśmy niezłe latte, a także znaleźliśmy serbski odpowiednik Juice Drinkers, który też przetestowaliśmy. Świeżo wyciśnięty sok pomarańczowy z Elixiru zdecydowanie daje radę :-).
Na koniec coś zdecydowanie mniej miłego. W pobliżu skrzyżowania ulic: Nemanjina i Kneza Miloša znajdują się ruiny budynków Ministerstwa Obrony Narodowej, zbombardowane w czasie "wojny w obronie praw człowieka" przeprowadzonej przez NATO w 1999 roku. Budynki znajdują się niedaleko dworca kolejowego, w dzielnicy Savski Venac, w której znajdują się ambasady wielu państw. Wiele obiektów zniszczonych w czasie bombardowań zostało już wyremontowanych - jak na przykład słynna wieża telewizyjna - ale te stoją nietknięte, przypominając o nie tak odległych czasach, w czasie których zginęło 2000 osób. Trudno jest ocenić interwencję NATO. Wobec braku jakiejkolwiek opcji porozumienia w toczącej się w Serbii wojnie domowej, skutkującej czystkami etnicznymi, potrzebne było działanie. Z drugiej strony jednak nie mieści mi się w głowie, by tak walczyć o pokój.
Patrząc z perspektywy tego, że miasto dopiero odżywa na własnych zgliszczach, łatwiej można wybaczyć mu pewien chaos, niedopracowanie, eksperymentowanie ze stylami. Pozornie niepasujące do siebie elementy nabierają sensu i tworzą całkiem dobrze skomponowaną całość. Zupełnie jak najpopularniejsza w Serbii przekąska - półfrancuski burek, popijany naturalnym jogurtem.
Nam nie wystarczyło czasu, aby w Belgradzie zobaczyć więcej. Jeśli będziecie się do niego wybierać, koniecznie zahaczcie o znajdującą się po drugiej stronie Sawy dzielnicę Zemun. Warto też zorganizować sobie wypad (pociągiem lub autobusem) do pięknego Nowego Sadu.
DZISIAJ LEPSZE NIŻ JUTRO (PICIE, ZJADANIE, FILOZOFOWANIE)
Podczas naszego wyjazdu spotkaliśmy się ze znajomym - rodowitym mieszkańcem Belgradu - oczywiście pod pomnikiem na Placu Republiki. Spotkanie zaowocowało nie tylko oprowadzeniem po mieście, ale też nadaniem mu zupełnie innego kontekstu, przyprawionego serbską filozofią. Ale zaczęło się całkiem włoskim tiramisu w fancy knajpce na Mihailovej.
Patrząc na deptak zapytałam jak to jest, że cały czas jest na nim sporo ludzi, a kawiarnie są wciąż pełne, nawet ta, w której aktualnie byliśmy (do najtańszych nie należała). Podobno to właśnie charakteryzuje Serbów: celebrowanie chwili, wieczoru, dnia. Skoro dzisiaj stać mnie na kawę to dlaczego by na nią nie iść? W kraju, który niedawno przeżył wojnę, mówi się, że dzisiaj jest lepsze niż jutro, bo jutra może nie być.
Wieczorne zwiedzanie sprawia, że człowiek głodnieje, a Polak głodny to zły. Przejedzony też zły i w ogóle sporo jako naród narzekamy. Jak to skomentował nasz znajomy, który wiele lat mieszkał i pracował w Polsce: mówimy, że dzisiaj jest kiepsko, ale za to na pewno jutro będzie lepiej. Nieźle się z Serbami uzupełniamy, prawda? ;-) Spacer po mieście zaprowadził nas na Skadarliję, wprost do jednej z restauracji w tradycyjnym bałkańskim stylu.
Zjedliśmy bałkańską kolację (ogrom grillowanego mięsa w wielu rodzajach), popiliśmy serbską rakiją, ale to, co najważniejsze działo się wokół stołu - na żywo przygrywała nam i śpiewała restauracyjna kapela. Podobno to tutaj typowe - zamawiasz taką usługę, wybierasz ulubione pieśni, zjadasz zasłuchany, a sąsiednie stoliki z zazdrości czekają tylko, by Tobie kapelę "odbić".
Nie jestem fanką muzyki ludowej, ale taka oprawa sprawiła, że to był
wyjątkowo klimatyczny wieczór, który kontynuowaliśmy jeszcze potem przy winie i wielu ciekawych rozmowach. I dobrze, bo takiego jutra nie było - dobę
później byliśmy już w pociągu do Budapesztu.
PODSUMOWANIE
Patrząc na deptak zapytałam jak to jest, że cały czas jest na nim sporo ludzi, a kawiarnie są wciąż pełne, nawet ta, w której aktualnie byliśmy (do najtańszych nie należała). Podobno to właśnie charakteryzuje Serbów: celebrowanie chwili, wieczoru, dnia. Skoro dzisiaj stać mnie na kawę to dlaczego by na nią nie iść? W kraju, który niedawno przeżył wojnę, mówi się, że dzisiaj jest lepsze niż jutro, bo jutra może nie być.
Wieczorne zwiedzanie sprawia, że człowiek głodnieje, a Polak głodny to zły. Przejedzony też zły i w ogóle sporo jako naród narzekamy. Jak to skomentował nasz znajomy, który wiele lat mieszkał i pracował w Polsce: mówimy, że dzisiaj jest kiepsko, ale za to na pewno jutro będzie lepiej. Nieźle się z Serbami uzupełniamy, prawda? ;-) Spacer po mieście zaprowadził nas na Skadarliję, wprost do jednej z restauracji w tradycyjnym bałkańskim stylu.
Zjedliśmy bałkańską kolację (ogrom grillowanego mięsa w wielu rodzajach), popiliśmy serbską rakiją, ale to, co najważniejsze działo się wokół stołu - na żywo przygrywała nam i śpiewała restauracyjna kapela. Podobno to tutaj typowe - zamawiasz taką usługę, wybierasz ulubione pieśni, zjadasz zasłuchany, a sąsiednie stoliki z zazdrości czekają tylko, by Tobie kapelę "odbić".
PODSUMOWANIE
Nie spodziewałam się, że wyjazd do serbskiej stolicy zrobi na mnie tak wielkie wrażenie. Nie chodzi tu tylko o samo miasto, o piękną zieleń i restauracje, ale też o pewne uświadomienie w kwestii historii, która działa się za mojego życia, nie tak dawno temu. Stwierdzenie, że podróże kształcą to stary banał, ale nie pozbawiony sensu. Mnie Belgrad nauczył, że trzeba dziękować za to, co się ma. Czerpać z dzisiaj, zamiast zamartwiać się co będzie kiedyś. Bo jutra może już nie być.
od dawna czekałam na relację właśnie z tego miejsca, ale nie sądziłam, że zrobi ona na mnie aż takie wrażenie. Zdjęcia zbombardowanych budynków Ministerstwa Obrony Narodowej w połączeniu z Twoim podsumowaniem przyprawiły mnie o gęsią skórkę! dziękuje za pokazanie mi Belgradu, pięknego i tak smutnego jednocześnie
OdpowiedzUsuńDzięki Marta! :-). Rzeczywiście jest to smutne miasto z poruszającą historią, ale nie dołujące, bo tryska życiem. Polecam Wam gorąco.
UsuńLubię opisy miejsc które nie przychodzą na myśl jako pierwsze kiedy sie mówi o city break. Jasne ze fajnie jest napisać wypasionego posta z nowego yorku ale takie jak ten są dla mnie dużo ciekawsze. Mi sie marzy Gruzja w bliskiej przyszłości a póki co poczytam sobie twoje starsze posty bo dopiero niedawno odkryłam twojego bloga :) pozdrawiam z lotniska Amsterdamie.
OdpowiedzUsuńO, a dokąd lecisz? :-) Gruzję odwiedzam w marcu, więc przetestuję miejscówkę i opiszę. No, chyba, że mnie wyprzedzisz - to skorzystam ze wskazówek :). Pozdrawiam!
Usuń...a Nowym Jorkiem też bym nie pogardziła :D
UsuńJeszcze lepszy klimat powojenny jest w Sarajewie. Polecam! Tam naprawdę czuć ciarki na plecach, po wydarzeniach sprzed ledwo 20 lat. Pozdrawiam tygrys
OdpowiedzUsuńPrzegląd opcji samolotowych zrobiony, ale wypada kiepsko. Mimo tego wciągam na listę celów, tylko pewnie pociągiem/samochodem przy okazji innego wyjazdu. Dzięki za wskazówkę tygrysie i również pozdrawiam :-)
UsuńZ tego co pamiętam bus do Sarajewa (z Belgradu) kosztuje ok 20€. Zdecydowanie polecam. A później z Sarajewa do Mostaru pociągiem, jedna z najpiękniejszych tras kolejowych w Europie!
UsuńKusisz :-)
UsuńUwielbiam Belgrad... jestem tam regularnie... cuuudowne miasto, wspaniali ludzie... a widoki szczególne na Nowy Belgrad nocą niezapomniane ;-) To miasto ma duszę... i wolę pojechac do Belgradu po raz enty niż kolejny raz zobaczyć Paryz, Rzym itp... ;-) Polecam ;-)
OdpowiedzUsuńParyż i Rzym to piękne klasyki, Belgrad ma coś dzikiego i artystycznego w sobie. Przyciąga :-)
UsuńJeśli chodzi o krytyczne uwagi we wstępie - bałagan - nieco większy niż w Polsce, ale i tak jest o niebo lepiej niż we Francji; palacze - w sumie tak jak u nas zanim zaczęto z tym radykalnie walczyć, nie jest tak, że nie można przed tym uciec, nawet w mitycznych pociągach bałkańskich jakoś nigdy nikt mnie nie okadzał; kultura jazdy rzeczywiście nienajlepsza, ale w Belgradzie poza jednym bardzo nieprzyjemnym incydentem tego nie zauważyłem akurat.
OdpowiedzUsuńNa tyłach Cerkwi Św. Marka można również zobaczyć nieodbudowany po nalotach budynek Radiotelewizji Serbskiej. Nowy Sad jest znacznie ładniejszy niż Belgrad, polecam. A propos nalotów to w ramach wątpliwości co do sensu takiej wojny to w Nowym Sadzie przy mostach można zobaczyć pamiątkowe tabliczki dotyczące zniszczenia tychże mostów (z pewnością mosty w Nowym Sadzie podobnie jak telewizja miały kluczowe znaczenie w działaniach zbrojnych armii Jugosławii przeciwko UCK). Btw nie wiem czy wiesz, ale zdjęcia lotnicze, pokazujące rzekome masowe groby ofiar Serbów, będące podstawą w argumentacji za interwencją były fałszerstwem. UCK z kolei była organizacją uznaną za terrorystyczną m.in. przez USA, co nie przeszkodziło CIA jej szkolić, a sama interwencja doprowadziła do czystki etnicznej na Serbach, Goranich i Cyganach oraz zniszczeniu wielu bezcennych cerkwi z listy UNESCO, której żołnierze NATO nie potrafili lub nie chcieli zapobiec. Proponuję poczytać sobie też o zbrodniach wojennych NATO, za które nikt oczywiście nie stanie przed MTK, np. nalot na pociąg pasażerski Niš - Preševo pod Grdelicą.
Super opisówka bardzo przydatna. Akurat mamy 12 godzin czasu na drugi lot więc zwiedzimy chociaż kawałek Belgradu :)
OdpowiedzUsuńDzięki! Polecam, bo to fajne miasto, z charakterem :).
UsuńSuper zebrane i ciekawie przedstawione, przejazdem byłem, ale w tym roku zechcę spędzić tam chwilę w drodze do GR
OdpowiedzUsuńBardzo fajna relacja. Dodam jeszcze od siebie: http://www.masaperlowa.pl/alternatywny-belgrad-o-tym-nie-pisza-przewodniki/
OdpowiedzUsuń