3 marca 2015

Stambuł, kocie miasto [część I]

Miasta, podobnie jak ludzi, można podzielić na kociarzy i psiarzy (no i tych co na wszelką sierść są uczuleni). Mediolan, Ateny i Indie to miejscówki psie. W pierwszym przypadku pieski można spotkać nawet w najdroższych butikach, w drugim - w roli leniwie pilnujących zabytków, w trzecim - wszędzie i w dużych ilościach. Dla odmiany Stambułem rządzi kocia arystokracja, którą spotkać można... tam, gdzie akurat ma na to ochotę. Ale spokojnie, to nie jedyny atut tego miasta.
Do Stambułu polecieliśmy w listopadzie 2014. Wylot z berlińskiej złotej jesieni (i lotniska Tegel), przylot to tureckiego późnego lata (no dobrze, dla Turków była idealna pora na kozaki i kurtki puchowe). Przedwyjazdowe skojarzenia? Haga Sophia, kebab i Taken 2. Powyjazdowe? Ryby i koty, granaty i migdały. Wystarczyło 2,5 doby na miejscu, by zrobiło się bardziej nieoczywiście. Relację dzielę na dwa odcinki. W pierwszym z nich o zwierzątkach i meczetach, w drugim - co jeszcze zobaczyć w Stambule, czego poza kebabem spróbować, no i gdzie nie robić zakupów. 
PIERWSZE KROKI
Przylecieliśmy wieczorem i szybko wsiedliśmy do autobusu, który przywiózł nas pod sam główny plac - Taksim. Cały transfer trwał nie dłużej niż 1 godzinę, choć podobno mieliśmy szczęście i nie trafiliśmy na korki. Całkiem nieźle ogarnięte jest to połączenie z lotniskiem, choć miejsc bywa mniej niż chętnych - nie ma więc co się ociągać z opuszczaniem Atatürka.
PIERWSZE WRAŻENIA
Jedzenie na wieczór szkodzi, ale kebab z Taksimu podobno nie. Potwierdzają to tłumy mieszańców miasta oraz jeden klaun. Poważnie!
To, co rzuca się w oczy (i uszy) na sam początek to to ile ludzi przewija się przez jego stara część, nawet wieczorem. Ulica İstiklal Cadessi - główny deptak, prowadzący od Taksimu do wieży Galata - to rwący potok miejscowych, jedna wielka impreza. Całkiem wesoła impreza :-).
RYBY i KOTY
Stambuł to miasto bardzo morskie. Położone na dwóch kontynentach, elegancko spięte mostami i cieśniną Bosfor. Pierwsze WOW to ten most i ci wędkarze. Taki widok: żywa pocztówka, która się potem przechowuje w pamięci w szufladzie z nazwa miasta. 
Skoro ryby, to muszą być koty. Tak już ten świat jest skonstruowany. Potwierdzi to pewna bliska mi osoba, która wiele lat mieszkała przy sklepie rybnym i teraz za kotami nie przepada. Ja jestem kociarą. I choć - niczym prawdziwa kocia mama - uważam, że nasza Zuźka jest najpiękniejsza, to na inne koty też lubię czasem popatrzeć :-).
Tureckie koty to prawdziwe crème de la crème gatunku. Z pozoru zwykłe uliczne sierściuchy, a potrafią znaleźć sobie godne zajęcie. Na przykład zagłębianie się w lekturze.
Kocie towarzystwo stara się prowadzić jak najlepiej, choć nie stroni od rozrywek. Zgodnie z mottem kotem jestem i nic co ludzkie nie jest mi obce.
Stambulskie koty nie godzą się na niesprawiedliwość na świecie. Niektóre z nich ciągną do Europy i wraz z innymi mieszkańcami miasta czekają w kolejce na wizę do Niemiec [na zdjęciu po lewej też jest kot, widzicie?].
HAGA SOPHIA i KEBAB
Myśleliście, że w Stambule jest tylko Haga Sophia i długo długo nic? Otóż nie. W mieście znajduje się kilkanaście bardzo podobnych świątyń i konia z rzędem kto bez problemu z daleka wyczai która z nich to HS, która Meczet Sulejmana, a która Błękitny Meczet. Poniżej Nowy Meczet. Nie aż tak bardzo nowy, bo z XVII wieku.

Meczet piękny, choć zdecydowanie moje serce podbił ten Błękitny. Wybaczam mu nawet to, że strasznie pachniało w nim skarpetkami (nie jego wina, że kilkaset stóp pozbawionych butów po nim akurat krążyło). 
No to teraz nasza wisienka na torcie: Haga Sophia. Na wejście czeka się w długiej kolejce, wstęp kosztuje 30 lirów, ale uwierzcie, warto zainwestować ten czas i kasę.
Przejmujące połączenie kultur i religii. Miejsce, o którym uczyliśmy się na historii, symbol Konstantynopola i Ty malutki w środku. Heh, robi wrażenie  :-).
Ciarki przechodzą kiedy widzi się arabskie napisy na tle znanych nam dobrze postaci. Haga Sophia to trochę symbol tak aktualnych problemów związanych z walką kultur. Świątynia przechodziła z rąk do rąk, aby obecnie służyć jedynie zwiedzającym.   

Pora na ziemską strawę. W pobliżu głównego punktu turystycznego miasta trudno o tanie knajpki. Postanowiliśmy jednak aż tak się nie skubać i wybraliśmy miejsce rekomendowane przez Trip Advisora, a przede wszystkim: miejsce z świetnym widokiem.
turkey
W takich okolicznościach łatwiej było przełknąć rachunek. Samo jedzonko też spoko. Zdecydowaliśmy się na kuchnię turecką, mimo indyjskiej specjalizacji knajpki. Wiedzieliście, że istnieje 200 rodzajów kebaba?

kebab
Mój Ispanakli tavuk, czyli kurczak ze szpinakiem był bardzo OK, tylko papryczka przerosła mnie ostrością. Najbardziej popularne obok dönera są pomidorowy İskender kebab i pikantny Adana kebab. Robimy mały zwrot akcji i spod Haga Sophia wracamy do miejsca, gdzie wydawanych jest najwięcej kebabów na minutę: Taksim. Tutaj spróbowaliśmy klasycznego dürüm i był całkiem dobry, choć wtedy jeszcze nie próbowam berlińskiego numeru jeden od Mustafy.
Podwójnie najedzeni dotarliśmy do końca tej części relacji. Taka dawka tłuściutkiego mięsa i dużych zdjęć może wymagać dłuższego przetrawienia, ale nie traćcie apetytu, bo czeka nas jeszcze deser (granaty i migdały, pamiętacie?). Część II wkrótce.




13 komentarzy:

  1. Zawsze chciałem tam pojechać.

    OdpowiedzUsuń
  2. ech, istambuł, moje marzenie... super kierunek! też ze mnie typowa kociara ;) fotki super, szczególnie ta z parą oglądającą malowidło w HS. a z tym zapachem to ciekawe, haha, w meczecie w casablance tego nie było, może dlatego, że tam były naprawdę ogromne przestrzenie? (to jedyny większy meczet, który odwiedziłam, zresztą w tych mniejszych też nic takiego nie było czuć), naprawdę ciekawe ;) pozdrawiam :) ps. jak lecieliście do istambułu?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szczerze mówiąc skarpetkowe zjawisko zaobserwowałam (wyniuchałam?) tylko tam. Nie było to z reszta tylko moje wrażenie. No nie wiem, może maja stary dywan i już przeszedł zapachem? ;) Do Stambułu lecieliśmy Turkish airlines z Berlina. Bardzo przyjemne połączenie, udało się nam korzystnie upolować.

      Usuń
    2. a 2,5 dnia wystarczyło, czy za krótko?

      Usuń
    3. tochę mało. nie zwiedziliśmy za bardzo azjatyckiej strony, a podobno ma urok (byliśmy tylko na krótko). Stambuł to takie miasto, w którym można trochę posiedzieć, polenić się ...jak kot w słonecznym miejscu ;).

      Usuń
  3. A mogę zapytać czym robicie takie ładne zdjęcia? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Canon 550D z obiektywem sigma 18-200 mm 1:3.5-6.3 - świetnie się sprawdza przy wyjazdach :-).

      Usuń
  4. Super relacja i świetne zdjęcia. Jeśli kiedyś pojadę do Stambułu, to na pewno skorzystam z rad :) Ale swojego psa tam nie zabiorę, bo jeszcze koty by go zjadły ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Stambuł - cudowne miejsce :) Byliśmy tam niecały rok temu. Spędziliśmy około tygodnia, a wszystko pamiętamy jak dziś. Strasznie nam się to miasto podobało (obydwie strony cieśniny). Na pewno tam jeszcze wrócimy.
    Co do kotów to racja, są wszędzie :) i są przyjazne :) miau :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Jakież piękne są meczety! Stambuł to to miasto, które odwlekam non stop, czy raczej po prostu o nim zapominam wybierając nowy kierunek. Ale ciągnie mnie tam niesamowicie, m.in. właśnie przez meczety, które uwielbiam oglądać! Koty też lubię bardziej niż przeciętnie :)

    OdpowiedzUsuń
  7. wracam do Twoich wpisów booo za trzy tygodnie będę stamtąd wracać (kosztem gruzji ;), nareszcie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jestem ciekawa Twoich wrażeń. Kilku znajomych już było po nas, wszystkim się podobało, choć usłyszałam zarzut, że to wcale nie kocie miasto ;). Może się koty pochowały na złość, kto wie.

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...