14 grudnia 2013

Londyn. To właśnie miłość.

Pamiętacie jakąś swoją drugą randkę? Nawet jeśli nie, zróbmy sobie małą wizualizację. Powiedzmy, że na pierwszej potencjalny partner/partnerka zrobił/a bardzo dobre wrażenie i umawiacie się na kolejną. Jesteście podekscytowani, pełni nadziei, ale też obaw - co jeśli okaże się, że pierwsze odczucie było mylne, a inwestycja czasu i energii w kolejne spotkanie okaże się chybiona? Do samego końca zastanawiacie się, czy nie lepiej było pozostać przy przyjemnej iluzji zamiast narażać się na rozczarowanie i utratę wiary we własną zdolność oceniania ludzi. Na randce numer dwa bilans zalet i wad, szans i zagrożeń przeprowadzany jest z jeszcze większą starannością, godną najlepszego księgowego. Jeśli z tego ma być miłość, to rachunek wyjdzie na plus, pozostawiając Was z ochotą na jeszcze więcej. Dlaczego o tym piszę? Ponieważ tło drugorandkowych rozterek pasuje idealnie do mojego drugiego spotkania z Londynem.

Londyn w styczniu 2011 był można powiedzieć naszym pierwszym city breakiem, a dla mnie - pierwszym "młodzieńczym" zauroczeniem miastem. Pamiętam, że w Londynie czułam się "jak u siebie", bardzo naturalnie i bardzo "swojo". Zamarzyło mi się zamieszkanie w tej stolicy, a przynajmniej powrót do niej za jakiś czas, jeśli tylko nadarzy się taka okazja. Nie licząc przesiadki na Luton w drodze do Belgradu, okazja nadarzyła się kilka tygodni temu - błąd w aplikacji Ryanaira pozwolił na zakup biletów w świetnej cenie. Nie obyło się bez walki - trzeba było wstać przed 5 rano, bo w innych godzinach system był przeciążony przez użytkowników - ale udało się: 30 złotych w dwie strony. Jedna z najlepszych okazji, jakie dotychczas się nam trafiły.
Od stycznia 2011 zwiedziłam już kilka miast i byłam ciekawa, czy Londyn po raz drugi znów mnie uwiedzie czy też przejdę przez niego niewzruszona, z miną "już nie ze mną te numery". Wyjazd ze znajomymi, którzy nie byli tu wcześniej stwarzał możliwość porównywania swoich reakcji na żywo. Z dziecięcą radością, ale też pewnym niepokojem jechałam na lotnisko w Poznaniu. A może tam wcale nie jest tak fajnie, jak zapamiętałam?
PIERWSZE KROKI
Ruch lotniczy wokół Londynu należy do najintensywniejszych w Europie. Nad miastem panuje taki tłok, że aż dziw, że nie ma jeszcze samolotowych korków ;-). Z kilku dostępnych lotnisk operatorzy tak zwanych tanich linii najczęściej latają na Stansted i Luton. My przylecieliśmy na to pierwsze. Wielka Brytania nie należy do strefy Schengen, więc trzeba przejść kontrolę graniczną na lotnisku. Chociaż wystarczy do tego dowód osobisty to warto zabrać paszport, zwłaszcza, jeśli ma on funkcję paszportu biometrycznego - wówczas zamiast stać w długiej kolejce przechodzimy przez punkt "samoobsługowy", gdzie sami skanujemy nasz paszport we wskazany na monitorze sposób. Fajna sprawa. Z lotniska wychodzimy na poziomie parteru (trzeba jedno piętro w dół w stosunku do hali przylotów), gdzie znajdują się stanowiska odjazdu autobusów. Z dostępnych przewoźników najkorzystniej cenowo wypada Megabus, jednak tylko jeśli upoluje się dobrą okazję, najlepiej z dużym wyprzedzeniem. My dużego wyprzedzenia nie mieliśmy, więc skorzystaliśmy z innej firmy - Terravison, kupując przez internet bilet w dwie strony za 15£. 
PIERWSZE (DRUGIE) WRAŻENIA
Niecała godzina jazdy (lewą stroną! to robi wrażenie, że coś jest nie tak) i wysiadamy na Victoria Station. Od naszego hostelu dzielił nas dość spory kawałek drogi, ale jako wprawieni piechurzy postanowiliśmy przejść ten odcinek pieszo. Komunikacja miejska w Londynie jest świetnie zorganizowana, ale niestety bardzo droga. Pojedynczy przejazd autobusem to koszt około 3£, a metrem 4£ (szczegółowe informacje o cenach i zasadach funkcjonowania komunikacji TUTAJ). Taki spacer szybko przypomniał mi miasto, ale niestety nie tylko w tych dobrych odsłonach. Nie przepadam za tłumami, a weekendami w Londynie ciężko jest przejść spokojnie którąkolwiek z ulic. Rwący potok ludzi przepływa chodnikami, porywając mniej skoordynowane jednostki i wyciekając co chwila na przejścia dla pieszych, niekoniecznie na zielonym świetle. Tłumy opanowały nawet Hyde Park, który w mojej głowie pozostawił wspomnienie wyjątkowo kameralnego i nastrojowego miejsca. Okolice Oxford Street i jeszcze więcej ludzi. Rozumiem, że niedługo Święta, że Primarkt, ale żeby aż tyle osób naraz postanowiło robić zakupy? 

Droga do hostelu prowadziła przez dość orientalną ulicę. Wielokulturowość oceniam jak najbardziej pozytywnie, ale w momencie kiedy wszystkie sklepy opisane są tzw. "robakami" (arabskim pismem), powietrze intensywnie pachnie sziszą, a 90% mijanych na ulicy kobiet jest w burkach to można poczuć się trochę dziwnie. Gdyby nie czerwone piętrowe autobusy i charakterystyczne budki telefoniczne mogłabym pomyśleć, że jestem w Kairze czy innym arabskim mieście. 
Wracając do zatłoczenia - dotyczy nie tylko chodników, ale też, może nawet bardziej - ulic. Natężenie ruchu samochodowego w Londynie, pomimo opłat pobieranych za wjazd do miasta, jest ogromne. Strach pomyśleć, co by było, gdyby nie wprowadzono takich restrykcji. Wszystkich zwolenników teorii, że na wschód od Polski wszyscy kierowcy są źli i niedobrzy, a na zachód - kulturalni i pro-piesi - zaskoczę: na Wyspach jest inaczej. Wprawdzie jako pieszy nie oberwiesz mandatem za przejście na czerwonym, jak to ma miejsce u nas, ale za to nawet przechodząc na zielonym możesz liczyć się z tym, że ktoś będzie Cię delikatnie mówiąc popędzał, nadjeżdżając w Twoim kierunku. O wymuszeniu pierwszeństwa na przejściu lepiej zapomnieć - takie coś nie obowiązuje w centrum Londynu. Twoja noga na pasach i pewna mina nikogo nie zmotywuje do zatrzymania się. Rowerem w tym ulicznym szaleństwie również bałabym się poruszać i to nie tylko ze względu na ruch lewostronny. 
POZNAJMY SIĘ NA NOWO
Hałaśliwy, nazbyt towarzyski, arogancki na drodze, ale jak ubrany! Przyznaję, dałam się zbajerować świątecznemu obliczu Londynu. Zachwycałam się tymi świecidełkami jak mała dziewczynka. Zanim zarzucicie mi powierzchowność dodam, że to nie jedyny argument NA TAK.

ROMANTYK
Wilgotny klimat przyjają utrzymaniu zieleni, której w mieście jest bardzo dużo. I to właśnie pierwsza rzecz, która sprawiła, że zapamiętałam Londyn jako "moje miejsce na ziemi": królewskie parki. Zazdroszczę londyńczykom takich miejsc do spacerów, biegów, czy randek. Poniżej migawki z Kensington Gardens i ogrodu przy Buckingam Palace. 
W parkach spotkać można wielu mieszkańców miasta, z których niektórzy, choć nie bez interesu, chętnie wchodzą w interakcję. Cenną walutą są ziarna, orzechy i pieczywo :-).

PRZYSTOJNIAK
Jest w Londynie na czym oko zawiesić. Każdy spacer między pięknymi kamienicami dostarcza niezłych wrażeń estetycznych, ale oczywiście trzeba zaliczyć obowiązkowe punkty programu. Jednym z nich jest Trafalgar Square. Plac jest sercem miasta i miejsce odbywania się najważniejszych wydarzeń (protesty, manifestacje, ale i Sylwester miejski). Zawsze pełen ludzi i życia, a także nieźle wychodzący na zdjęciach.
Trafalgar warto odwiedzać też z innego, bardziej przyziemnego powodu: znajduje się na nim darmowa publiczna toaleta. Po skorzystaniu można iść na dalszy spacer w kierunku Big Bena i Opactwa Westministerskiego

Piękny widok na miasto rozpościera się z mostów nad Tamizą. Wyeksponowana światłem zabytkowa architektura oraz charakterystyczny dla miasta akcent London Eye stanowią niezłe pole do popisu dla fotografa, zwłaszcza po zmroku.
ARYSTOKRATA
Wielka Brytania to monarchia, a w Londynie, jako stolicy, znajdują się główne rezydencje królewskie. Lubię ten arystokratyczny rys miasta. Nadaje mu szlachetności i przyciąga uwagę do jego interesującej historii. Poniżej ważne historycznie obiekty, a obecnie symbole miasta: Buckingam Palace, Tower Bridge i Tower of London.
ZNA SIĘ NA INTERESACH
Londyn to europejskie centrum biznesowe. To tutaj znajdują główne siedziby wielu ważnych firm. Aby poczuć atmosferę korpoświata, a także zobaczyć nowoczesną architekturę najwyższej klasy, warto odwiedzić dzielnicę City of London.
INTERESUJE SIĘ SZTKĄ
Miłośnicy sztuki będą zachwyceni galeriami, jakie znajdują się w stolicy Anglii. Do najsłynniejszych należą: National Gallery (przy Trafalgar Square; znajdują się w niej niesamowite zbiory malarstwa, w tym sporo dzieł moich ukochanych impresjonistów, a także Van Gogha) oraz TATE Modern (po drugiej stronie Tamizy, należy przejść przez Millenium Bridge; prezentowana jest tu międzynarodowa sztuka współczesna).  Do obu galerii wstęp jest bezpłatny. Przyznam szczerze, że sztuka współczesna jest dla mnie często niezrozumiała, ale chętnie wróciłam do TATE ze względu na kawiarnię na ostatnim piętrze i rozpościerający się z jej okien widok na rzekę oraz katedrę Św. Pawła. To zdecydowanie mój ulubiony obraz w tym miejscu :-).
Niedaleko TATE znajduje się trochę schowany wśród otaczającej go zabudowy najsłynniejszy teatr Europy - The Globe, w którym działał sam William Shakespeare. Słyszałam, że warto odwiedzić też jeden z londyńskich teatrów muzycznych, ale bilety na musicale są bardzo drogie.
NIE DA SIĘ Z NIM NUDZIĆ
Darmowy wstęp obowiązuje nie tylko do londyńskich galerii, ale również do muzeów. Dwa z nich odwiedziłam po raz drugi i bawiłam się równie dobrze jak za pierwszym razem. Moim numerem jeden jest Muzeum Nauki, w którym znajdują się ekspozycje poświęcone różnym dziełom myśli ludzkiej - od techniki, przez nauki społeczne, aż po medycynę.
Najnowsza część muzeum jest w pełni interaktywna. Dzięki specjalnym urządzeniom możemy wziąć udział w eksperymencie, poznać działanie niektórych mechanizmów, a nawet zobaczyć jak byśmy wyglądali, gdybyśmy mieli inną niż aktualnie płeć. 
Na zwiedzanie muzeum zarezerwujcie sobie kilka godzin, bo gwarantuje, że szybko nie będziecie chcieli go opuścić. W końcu warto ruszyć dalej, bo tuż obok, w zabytkowym budynku z pięknym hallem, znajduje się Muzeum Historii Naturalnej oraz badawcze Centrum Darwina, w którym przedstawiona jest praca naukowców badających i opisujących gatunki roślin i zwierząt.
Do muzealnych "must visit" należą jeszcze Albert and Victoria Museum oraz British Museum, które zwiedzaliśmy w 2011, a na które po raz drugi nie starczyło nam czasu. Ale nie muzeami żyje miasto, a przede wszystkim imprezami, które się w nim odbywają. Byliśmy świadkami startu mikołajkowego clubbingu: tłum przebranych za Mikołaja osób zebrał się na Trafalgar Square, odśpiewał kilka piosenek świątecznych, po czym ruszył "zwiedzać" bary i kluby. Wskazówka dla imprezowiczów: kierunek SOHO.
NIEŹLE GOTUJE
Z pierwszego wyjazdu zapamiętałam, że ciężko w Londynie zjeść tanio. Nawet desperacki obiad w McDonald's kosztował nas wówczas sporo. W końcu któregoś dnia zawędrowaliśmy do Chinatown, gdzie - o ile na zapach chińskich przypraw nie dostaje się mdłości - można znaleźć coś dla siebie w niezłej cenie. Ówczesnym odkryciem była restauracja MR WU, gdzie może nie zje się najlepszej chińszczyzny w życiu, ale za to za 5,95£ można napełnić brzuszek do granic możliwości (cena za tzw. all you can eat - czyli dowolną ilość dokładek). Jak widać, Pan Wu nadal jest popularną opcją obiadową.
Totalną rewelacją tego wyjazdu była jednak inna knajpa z azjatyckim jedzeniem: sieciówka Wasabi. Zapamiętajcie tą nazwę, bo będziecie tam wracać kilkukrotnie (tak, jak i my robiliśmy, bo ciężko znaleźć lepszą propozycję w tej cenie i jakości). W Wasabi kupić można gotowe zestawy sushi, ale chyba najkorzystniejszym pomysłem na obiad jest kubełek z gorącym jedzeniem (ryż/makaron + sos, około 6 różnych opcji do wyboru). Nawet standardowa porcja (czyli około 600 ml!) zaspokoi głód największego głodomora i kosztuje tylko 4,95£ (powiększenie do wersji large kosztuje tylko 1£, ale nie wiem kto byłby w stanie zjeść aż tyle).

Żałuję, że nie było okazji odwiedzić pewnej lodziarni. Co z tego, że lody tej firmy są dostępne w Polsce (niezłe, ale drogie), kiedy obok takiej reklamy ciężko przechodziło się obojętnie...
...I LUBI ZAKUPY
W tak ciekawym mieście jak Londyn (co widać po obszerności posta, a i tak staram się ograniczać) trochę szkoda tracić czas na chodzenie po sklepach, ale myślę, że warto wygospodarować choć godzinkę czasu na shopping. Mekką zakupową jest Oxford Street i oczywiście Primark, których przy tej długiej alei są aż dwa. Do zakupów w tej taniej sieciówce potrzeba stalowych nerwów i szczypty ekshibicjonizmu (tłumy zakupowiczów sprawiają, że ubrania mierzyć najlepiej w samym sklepie, zamiast czekać w ogromnych kolejkach do przymierzalni). Szczerze mówiąc liczyłam na super łowy, a skończyło się na paru drobiazgach, ale za to przydatnych. Zajrzałam też do Urban Outfitters, gdzie udało mi się uzupełnić worek Mikołaja o kilka prezentów dla bliskich :-).
Mówiąc o shoppingu w Londynie nie można pominąć Harrods'a - najsłynniejszego domu towarowego w tym mieście. Jego odwiedziny można potraktować jako kolejne muzeum z darmowym wstępem, choć nie tak ciekawe jak pozostałe. Jest to miejsce do popatrzenia, a nie zakupów (chyba, że planujemy city break na bogato, ale to z innym blogiem ;-) ).


TO WŁAŚNIE MIŁOŚĆ (PODSUMOWANIE)
On szalony i towarzyski - ja raczej introwertywna. On arogancki kierowca - ja miejska rowerzystka, nieczęsto siadająca za kółko. Czy związek oparty na przeciwieństwach ma szansę przetrwać? Nie wiem, ale po drugiej randce zdecydowanie mam ochotę na więcej. Londyn ma w sobie niesamowity urok, który, jak się okazuje, nadal na mnie działa. I nie tylko na mnie. Nie przez przypadek nagrano tu wiele filmów, zwłaszcza tych opowiadających o miłości. Ten klimat, ta architektura, ten brytyjski akcent. Tak, to właśnie miłość.



16 komentarzy:

  1. i znów mam dokładnie tak samo. też nasz pierwszy taki wyjazd, też jedliśmy all you can eat u chińczyka, też myślałam że to jest miasto do zamieszkania i mialam identyczne wątpliwości przed drugim razem. wprawdzie nie zawiodłam się i udało nam się zwiedzić cała masę innych rzeczy niż przy pierwszej wizycie, ale już jakby z mniejszym entuzjazmem podchodzę do wizji mieszkania w londynie. i nie pali mi się do trzeciego razu, bo wolę jechać gdzieś gdzie nie byłam. chyba, żeby znaleźć takie bilety jak wasze, to czemu nie?

    chyba najlepsze jest to, że drogie jedzenie (w wersji budżetowej tak btw jestem fanką tego co ma tam do zaoferowania tesco w dziale piekarniano-wrapowym) równoważą darmowe wstępy, chociaż mogliby sobie liczyć za nie jak za zboże. no i osłuchiwanie się z językiem.

    na trzeci raz polecę z jedzenia sieciówkę masala zone (indyjska, w i e l k i e porcje), a z muzeów: hunterian museum - to jeśli interesują was wypreparowane części ciała ludzi i zwierząt (przełyk lwa, płody rozmaitych gatunków tydzień po tygodniu, etc.) ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten drugi raz był w dużej mierze powtórką, bo większość z grupy była w L. po raz pierwszy. Liczę na przynajmniej jeszcze jeden wyjazd: na zobaczenie tego czego nie wiedzieliśmy + spróbowanie indyjskiego jedzonka, które polecasz :-)

      Usuń
  2. Planuję wycieczkę do Londynu i na pewno wrócę do tego wpisu na chwilkę przed nią :) pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. To wszystko zobaczyłaś w jeden weekend?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak :-). A i tak starałam się opisać dość zwięźle ;-).

      Usuń
    2. Dla ścisłości: trzy dni (sobota, niedziela, poniedziałek), a więc weekend przedłużony.

      Usuń
  4. Lubię wracać do Londynu. Korzystam z każdej sposobności. Niby ten sam a za każdym razem inny...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie! Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś latem albo wiosną tam wpadnę. Pewnie będzie dość skwarnie, ale za to w parkach jeszcze piękniej :-).

      Usuń
  5. Hej :) Na mnie i mojej narzeczonej Londyn zrobił świetne wrażenie :) Byliśmy na szalonej jednodniówce ale też sporo się udało zobaczyć. Tak czy inaczej w tym roku znów trzeba TAM wrócić :) Mam pytanie: jakim aparatem i obiektywem robisz zdjęcia? Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jestem fanką jednodniówek od czasu Sandefjord. W przypadku Londynu wypada to pewnie ciut drożej, bo trzeba dojechać do miasta a to trochę kosztuje. Ile godzin byliście na miejscu? Musieliście mieć świetną organizację :-). Zdecydowanie warto tam wracać, zwłaszcza że korzystne ceny lotów się zdarzają co jakiś czas. Zdjęcia robione są Canonem 550D, obiektyw kitowy, potem zwykle delikatna obróbka.

      Usuń
  6. Po wizycie w Londynie muszę stanąć w obronie Anglików!!! Nastraszyłaś nas trochę opisem kierowców angielskich, tymczasem nasza rzeczywistość okazała się dużo mniej groźna ;). Owszem, jeżdżą ostro, podobnie jak grają w piłkę nożną :D (podziwiam rowerzystów, których było na drogach całe zatrzęsienie, a radzili sobie między double deckerami co najmniej, jakby prowadzili terenówkę :)), ale! kilkakrotnie sami z siebie przepuszczali nas na przejściach, to samo rowerzyści, widzieliśmy też jak bez trąbienia (!) przepuszczali ludzi idących na czerwonym świetle :). Nie taki diabeł straszny :).

    OdpowiedzUsuń
  7. Po Gruzinach nawet polscy kierowcy wydają mi się wzorowi :D. Gdybyś powiedziała mi, że pojechałaś do Gruzji i miałaś takie odmienne wrażenia, powiedziałabym, że pomyliłaś kraj ;). W londyńskich jestem jeszcze w stanie uwierzyć - pewnie wiosenna aura złagodziła ich obyczaje :).

    OdpowiedzUsuń
  8. A możesz zdradzić miejsce noclegu? Joanna

    OdpowiedzUsuń
  9. Proszę bardzo: Brazen Backpackers :-)

    OdpowiedzUsuń
  10. Och po przeczytaniu Twojej relacji tym bardziej nie mogę się doczekać mojego styczniowego wypadu :-) Będę mieć tylko trzy dni na poznanie miasta, ale mam nadzieję, że zobaczę w tym czasie wszystko co jest warte zobaczenia :-)

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...