Zazwyczaj im cięższą walkę z wewnętrznym niechciejem stoczę, tym większa nagroda czeka na mnie po jej zakończeniu. W Madrycie było mi dobrze. Myśl, by porzucić to miasto na cały dzień, przy tak limitowanym czasie średnio się do mnie uśmiechała. Dobrze, że dałam się wypchnąć z tej strefy komfortu. W przeciwnym razie Toledo i ja do dziś nie wiedzielibyśmy o swoim istnieniu.
No dobrze, wiedziałam, że coś takiego jak Toledo istnieje. Kojarzyłam nawet dwa Toledo - jedno hiszpańskie, drugie w Stanach - w Ohio. Oba były dla równie mnie abstrakcyjne, choć tego drugiego - dzięki Pingwinom z Madagaskaru i TEJ scenie - do dziś trochę się obawiam ;-).
Wybierając się na hiszpańską jednodniówkę bać się nie ma czego. Z Madrytu do Toledo dojedziemy w ciągu około godziny, bezpośrednim autobusem z dworca Plaza Eliptica. Do miasta kursują też pociągi z dworca Atocha. Na miejscu nie można się zgubić - stare miasto jest w zasięgu wzroku i kilkunastominutowego przyjemnego spaceru.
Toledo nazywane jest miastem trzech kultur, ponieważ zamieszkiwali w nim Chrześcijanie, Żydzi i Muzułmanie. W przeciwieństwie do dzisiejszej sytuacji na świecie, miastu ta mieszanka wyszła na dobre - od przejścia przez bramę oczarowuje harmonią, wszystko do siebie pasuje.
Przed wejściem do starego miasta znajduje się punkt informacji turystycznej. Zajrzeć można, ale nie trzeba zawracać sobie głowy mapą. Lepiej dać się poprowadzić wąskim uliczkom. My daliśmy się poprowadzić gwieździe i odkryliśmy miniaturowe Betlejem.
Nie żebyśmy byli stronniczy czy coś, ale dominującą kulturą ze wspomnianej trójki jest chrześcijańska, a wręcz katolicka. Jak w całej Hiszpanii z resztą. W mieście jest wiele klasztorów, jednak większość nie jest dostępna dla zwiedzających.
Często napotyka się akcenty żydowskie. W Toledo znajduje się wiele synagog, jest nawet cała dzielnica żydowska. Muzułmańskie motywy bardziej się przed nami ukryły albo za mało ich szukaliśmy. Ale architektura nie wyprze się arabskich inspiracji.
Z małymi hiszpańskimi miasteczkami kojarzy mi się jasny kolor zabudowań i ceglaste dachy, które leniwie wygrzewają się w południowym słońcu. Mamy to w Toledo? Mamy.
Mamy też charakterystyczne kamienice, pośród których w okolicach Świąt kryją się małe ryneczki.
W mieście znanym z obrony twierdzy, nie ma co zamykać się w czterech ścianach. Spacer jest dużą przyjemnością, która - jak wiele innych przyjemności - ma skutki uboczne. Można się zauroczyć i pomyśleć: a gdyby tak zostać tu na dłużej?
Może właśnie podczas spaceru decyzję o zamieszkaniu w Toledo podjął El Greco. Taki malarz, co lubił ciemne kolory i pociągłe postacie, kojarzycie? Pochodził z Grecji, ale przeniósł się do Hiszpanii. W Casa del Greco znajduje się teraz muzeum.
Nie dajcie się zwieźć pozorom! Tak naprawdę Toledo to takie małe włoskie miasteczko, które - podobnie jak El Greco - przeniosło się do Hiszpanii.
Niedaleko domu autora Pogrzebu Hrabiego Orgaza znajduje się taras widokowy, z pejzażem zdolnym niejednego przekonać do przeprowadzki. Prawda, że przypomina San Vigilio w Bergamo?
Niedaleko domu autora Pogrzebu Hrabiego Orgaza znajduje się taras widokowy, z pejzażem zdolnym niejednego przekonać do przeprowadzki. Prawda, że przypomina San Vigilio w Bergamo?
Nic tylko zostać błędnym rycerzem i zabłądzić na dobre. Jak Don Kichot, który podobno pochodził z tych okolic. Sklepy z pamiątkami mają dzięki temu fajny motyw przewodni.
Po walkach z wiatrakami, przychodzi pora na lunch. Ten warto zaliczyć w dzielnicy żydowskiej - ceny co prawda wyższe, ale smaki ciekawe. I koszerne.
Powracamy do labiryntu wąskich uliczek. W pewnym momencie trafimy do katedry Primada de Espana - Santa María de Toledo. Katedra jest jednym z najważniejszych przykładów sakralnej architektury gotyckiej w Hiszpanii, a przede wszystkim jest bardzo piękna.
W okolicach katedry i znajdującego się naprzeciw ratusza kręci się dużo ludzi. Małych ludzi zwłaszcza - na tutejszej karuzeli.
W Toledo od wieków wszystko kręci się wokół twierdzy Alcazar. Znajdująca się na wzgórzu, z wysoka spogląda na miasto. Podobno można ją zwiedzać, ale nie sprawdzaliśmy. Zwiedziliśmy pobliską kawiarnię wygrywającą z innymi kawiarniami tarasem widokowym.
Szybkie randki i jednodniówki mają to do siebie, że kończą się strasznie szybko. Ledwie coś zaczyna iskrzyć, a tu już dzwonek i zmiana. Ideą takich spotkań nie jest jednak poznanie, a wybadanie kogo poznać byśmy chcieli. To duża oszczędność energii - nie tracimy jej na coś, w co nie chcemy inwestować.
Tu rybka chwyciła haczyk. Była chemia i skowronki. Urokiem i fotogenicznością miasto mogłoby podzielić się z pięcioma innymi. Mój wewnętrzny niechciej był niepocieszony - przegrał tą bitwę, a ja wyjechałam zachęcona, by z Toledo kiedyś umówić się na dłuższą randkę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz