28 maja 2016

Pamiętnik z Lloret de Mar

Niewielkie miasto na Costa Brava owiane legendą. Niezapomniane imprezy, godne zapomnienia wieczory kawalerskie, słońce na plaży i słoneczko Polsatu. To ostatnie ze względu na realizowany w mieście program – nie kulinarny i nie przyrodniczy – kojarzony z hasłem „mięsny jeż”. Co nas przywiało to tego hiszpańskiego Mielna? Również  legenda, ale całkiem inna. 
No dobrze, jak zwykle do ostatecznej decyzji o podróży doprowadziła okazja biletowa. Lot z Poznania do Girony, w dogodnym terminie (czwartek wieczór - niedziela), za około 370 zł w dwie strony. Jednak z tą legendą to nie ściema. Dawno, dawno temu, zanim się jeszcze z moim mężem znaliśmy, Adam był w Lloret na "obozie młodzieżowym". Dużo się o tym wyjeździe, jak i o samym mieście nasłuchałam. Postanowiliśmy więc odwiedzić je ponownie, tym razem wspólnie.
Przez kilkanaście lat Adam zdążył zapuścić brodę, ożenić się i dorobić się uroczego kota, podczas gdy w Lloret nie zmieniło się zbyt wiele. O tym jak jest i na co się jadąc do Lloret (nie) nastawiać przeczytacie już za chwilę. 
PIERWSZE WRAŻENIA, CZYLI CZEGO NIE MOŻNA W LLORET DE MAR
Jakieś 40  minut drogi z lotniska w Gironie i oto jesteśmy w samym centrum jednej wielkiej imprezy. Główna aleja Lloret jest pełna klubów tak brzydkich i kiczowatych, że aż nie zrobiłam im zdjęcia. Musicie mi wierzyć na słowo. 
Mniejsze, typowo zakupowe deptaki, poziomem tandety również przekraczają dopuszczalne przez Ministra Zdrowia normy. Jednak jak to zwykle z mało zdrowymi rzeczami bywa, zarówno dyskoteki, jak i sklepiki pustkami nie świecą. 
Trudno w Lloret doszukać się klimatu hiszpańskiego małego miasteczka. Nie można też nastawiać się na zwiedzanie, bo poza jednym kościółkiem do zwiedzania nic nie ma. Porównanie do nadbałtyckich miejscowości jest jak najbardziej na miejscu, poza tym, że pogoda pewniejsza, nie ma budek z goframi i stoisk do gry w cymbergaja, a także że ceny w sklepach niższe. W takim pojedynku hiszpańskie Mielno vs. polskie 3:0 dla Katalonii.
Do Lloret nie można jechać w poszukiwaniu ucieczki od nadmiaru spraw i ludzi. To nie jest miasto dla introwertyków, tu dzieje się dużo i głośno. Nie jest to jednak przypadek beznadziejny – wybierając termin poza sezonem (jak my) i hotel przy spokojnej uliczce (jak my) można się zregenerować ( :-) ).
KAŻDA POTWORA, CZYLI CO MOŻNA W LLORET DE MAR
Pojechała na Costa Brava i marudzi, tej to nie dogodzisz. Ano wcale nie. Jechałam z negatywnym nastawieniem (pobrzmiewało mi w głowie "Do Lloret? Przecież tam nic nie ma! Jedźcie do Barcelony!") i zaskoczyłam się pozytywnie. Choć wiele jest miasteczek piękniejszych, Lloret da się lubić.
Przede wszystkim już nazwa zapowiada to, co w Lloret można najlepiej: morze!

Jeśli opalanko i leżanko nie jest w naszym stylu, można pospacerować po długich i krętych ścieżkach wybudowanych na nadbrzeżu.
Jeśli to wciąż za  mało ruchu i atrakcji, trzeba zabalować. Mnie to nie kręci, ale wyobrażam sobie, że jeśli ktoś lubi imprezy, może się w Llloret odnaleźć.
Hawajskie kluby i drinki z palemkami sprzyjają świętowaniu ostatnich dni przed zmianą stanu cywilnego. Uczestnicy wieczorów kawalerskich i panieńskich to jeden z ważniejszych targetów oferty miasta. I dobrze. Gdzieś poza Krakowem musi się angielska młodzież wybawić.
Co ciekawe, być może tylko przed sezonem, a może i cały czas, Lloret najbardziej popularne wydaje się wśród turystów starszych (60+, niekoniecznie mam tu na myśli Anglików przebranych za staruszki).
Momentami można  odnieść wrażenie, że znajdujemy się w Kołobrzegu czy innym uzdrowisku.
Słyszeliście o polskim starszym małżeństwie, które zrobiło furrorę bawiąc się w londyńskim klubie? Myślę, że w Lloret takie rzeczy to chleb powszedni. Nikt na Instagrama fotek nie wrzuca. Wszystko zostaje w sferze niedomówień i domysłów, a staruszkowie korzystają z klubowych uciech pod osłoną nocy. Tak trzeba się zestarzeć!
Grupą wiekową najbardziej w Lloret niezagospodarowaną wydają się dzieci. Co prawda place zabaw ładne, a plaże szerokie, ale zamku z drobnych kamyczków nie zbudujesz. Na szczęście ma takiej luki, której nie zapełniłaby dziecięca wyobraźnia.
LEGENDY, CZYLI DRUGA MŁODOŚĆ W LLORET DE MAR
Powrót do przeszłości w Lloret miał swoje dobre momenty. Spacerując po uliczkach, udało się trafić  na witrynowe perełki.
Naszą uwagę przykuła pewna bodega. Klimatyczne wnętrze i wystawka beczek z winami zaintrygowała  nas na tyle, że wpadliśmy na malagę. Nie tylko sam trunek był odkryciem. Okazało się, że Bodega Manolo jest Adamowi dobrze znana, choć sam nie pamiętał o tym od razu.
Legenda mówi, że niepełnoletni jeszcze wtedy nie-mąż testował w knajpie wino mszalne (nadal jest w ofercie – próbowaliśmy, ale malaga lepsza). Czy to prawda – nie wiadomo. Tak to jest z legendami. Nie mniej, miejsce wyjątkowe i warte zapamiętania.
To nie koniec legend. Hotel, który był niegdyś świadkiem młodzieżowych ekscesów ekipy z Polski, nadal trzęsie się w posadach od wybujałej fantazji gości. Legendy mówią, że kiedy wycieczka wpadała na obiad, przeznaczone na deser lody kończyły się przed podaniem pierwszego dania. Dziś wydaje się, że większym zainteresowaniem cieszy się lód do drinków.
Legendy krążą też wokół zamkowego wzgórza. Zakamarki krętej promenady sprzyjały handlarzom krętych towarów. Sprzyjały i sprzyjają, bo nas również zahaczył  skryty jegomość, oferując crack. Z oferty nie skorzystaliśmy,  ale można  założyć, że biznes wypalił - zameczek stał się  własnością prywatną.  Ciężka praca wzbogaca.
NA KONIEC: NOWA LEGENDA
Z wypadu do Lloret można na pewno wyciągnąć jedno. Nieważne co mówią o danym miejscu, nieważne jaką ma reputację. Ważne jest to, co Ty z danym miejscem zrobisz, co w nim odkryjesz, jakie wspomnienia stworzysz, jaką legendę napiszesz. Dla mnie Lloret to historia odkrywania części przeszłości mojego męża, tej zabawnej i anegdotycznej. To również odkrycie bodegi Manolo i smaku malagi. Legendy nie biorą się z nikąd. Tworzy je codzienność zapamiętana w niecodzienny sposób.
PS. Do Mielna nic nie mam, poza ogromnym (pozytywnym) sentymentem. Polskie morze jest super i chętnie nad nie wracam, zawsze z mieszanymi uczuciami i jakimś takim smutkiem, że najpiękniejsze plaże, jakie znam (serio!) mają tak niepiękne otoczenie. Ale plaże zostaną, a estetyka miasteczek się kiedyś na pewno zmieni :-). 

10 komentarzy:

  1. Ale fajnie napisane:-)
    Do Lloret nigdy nie dotarłam, ale pamiętam Costa Brava ze swojej pierwszej (samotnej! koleżanka mnie wystawiła, bo przecież tak daleko, zabiją nas i w ogóle...) wyprawy zagranicznej z 'biurem podróży' ;-)
    Skutecznie utrudniłam rodzinie świętowanie mojej18stki, bo się uparłam że pojadę 'gdzieś w świat' i żamiast dziwnych prezentów prosiłam o uzupełnianie skarbonki mej:-))) No i się udało, wspomnienia pozostały... ale nigdy więcej 26h w autobusie już nie spędziłam :P uffff.....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ha ha, dokładnie takie podejście preferuję! Podróże są najlepszym prezentem. Gratuluję i podziwiam, że miałaś tego świadomość i odwagę do zakomunikowania w już tak młodym wieku :) :) :).

      Usuń
    2. Agnieszki tak chyba mają... :-)))

      Usuń
  2. Fajnie jest wrócić w jakieś miejsce, w którym się było i ponadto dużo się z niego pamięta. Przynajmniej tak jest w moim przypadku. Co do samego Lloret, to nie powiem - pewnie cieszyłbym się, gdybym je zobaczył, bo zawsze to nowe miejsce. Ale jakoś szczególnie mnie tam po prostu nie ciągnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tu rzeczywiście lat minęło sporo i ciekawie się do tego wracało. Ale rozumiem, że może Cię tam nie ciągnąć. Pewnie też bym tam się nie wybrała, gdyby nie osobisty kontekst :).

      Usuń
  3. I z Loret blisko do uroczej Tossy de Mar :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Żałuję, że nie udało się nam tam dotrzeć. Słyszałam, że super. Dzięki za uzupełnienie, Magda!

      Usuń
  4. Większych bzdur nie czytałem na temat LdM. Bzdury do kwadratu, tym bardziej porównania do Mielna czy Kołobrzegu.

    Oglądanie "pamiętników z wakacji" powinno rozwiać wszystkie wątpliwości...któż to ogląda!? Nikt normalny!

    Ldm odwiedzane od wielu lat co rok z wielką przyjemnością i sentymentem.

    Następnym razem proponuję ściągnąć okulary czy też otworzyć oczy...cytuję: Co ciekawe, być może tylko przed sezonem, a może i cały czas, Lloret najbardziej popularne wydaje się wśród turystów starszych (60+, niekoniecznie mam tu na myśli Anglików przebranych za staruszki)." - FARMAZON.
    Za rok kolejny raz odwiedzę to miasto z przyjemnością.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Drogi Anonimowy. Cała frajda podróżowania polega na tym, że to samo miejsce każdy człowiek widzi trochę inaczej, a jeśli jest blogerem - inaczej je potem opisuje. Chyba się zupełnie nie zrozumieliśmy, bywa i tak. Pozdrawiam.

      Usuń
    2. Co roku do LDM - Anonimowy, serio?! I może jeszcze latem, gdzie są tam TŁUMY ludzi, jedna wielka imprezownia i melanż, człowiek na człowieku. Z tym, że 60+ mało co się widuje, a rządzą nastolatkowie i młodzi ludzie w wieku 20-30 lat. Dziesięć lat temu byłam na tydzień na obozie jako nastolatka. I jedyne co miło wspominam z tego miejsca to widoki ze wzgórza. Ale no... co kto lubi :P

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...