29 czerwca 2013

Jak smakuje Tallin?

Drugi dzień Świąt Bożego Narodzenia, środa. Za trzy dni wyjeżdżamy do Lwowa (relacja TUTAJ), powinniśmy pomyśleć o planowaniu wyjazdu i pakowaniu, a tymczasem... kupujemy kolejne bilety, tym razem już na weekend majowy. Tallin od dłuższego czasu chodził nam po głowie. Te spiczaste wieżyczki, dachy w rdzawym kolorze i baśniowy klimat, jak z obrazka - to trzeba zobaczyć na żywo. Kiedy więc w ramach Szalonej Środy LOT-u pojawiły się tanie loty do stolicy Estonii nie mogliśmy pozostać obojętnymi....

Majowy weekend to idealna okazja na city break. Zwłaszcza wtedy, kiedy wypada tak korzystnie jak w tym roku. W niecały tydzień (28.04.-03.05.) zwiedziliśmy trzy stolice: Tallin, Rygę i Helsinki, w dodatku wykorzystując tylko trzy dni urlopu i wydając stosunkowo niewiele na transport pomiędzy poszczególnymi miastami. Wszystko dzięki temu, że Tallin to nie tylko miasto warte odwiedzenia samo w sobie, ale też doskonała baza wypadowa do innych wypraw. Najpierw przyjrzyjmy się jednak samemu miastu. 
POCZĄTKI
Pierwsze wrażenie po wyjściu z lotniska: zimno! Słońce świeci intensywnie, ale wystarczy stanąć w cieniu lub w nieosłoniętym od wiatru miejscu by przypomnieć sobie, że jesteśmy na północy. Tutaj nawet w lipcu nie jest upalnie. Na szczęście wzięliśmy cieplejsze ubrania. Polska majówka też nie zapowiadała się zbyt wiosennie, więc szoku termicznego nie przeżyliśmy. Tuż przed wyjściem z lotniska znajdują się przystanki autobusowe. Przy pierwszym z nich zatrzymuje się autobus linii 2, która dowiezie nas do centrum miasta. Od stycznia 2013 roku mieszkańcy miasta korzystają z komunikacji całkowicie za darmo. Turyści i osoby niezameldowane w Tallinie płacą za bilety niestety niemało (zgodnie z taryfikatorem dostępnym TUTAJ; więcej informacji na temat komunikacji miejskiej na stronie informacji turystycznej: TUTAJ). U kierowcy kupujemy jednorazowy bilet za 1,60 € i po około 15 minutach jesteśmy na miejscu (lotnisko znajduje się blisko centrum miasta). Meldujemy się w hostelu i ruszamy na pierwszy spacer w kierunku Placu Ratuszowego. 
ZWIEDZANIE
Miasto wydaje się dosyć puste. Później dowiedzieliśmy się, że sezon właściwie rozpoczyna się wraz z pierwszym maja, ponieważ dopiero wtedy zaczyna robić się tu nieco cieplej. Wybrukowane wąskie uliczki wyglądają malowniczo. Właśnie tak sobie to wyobrażaliśmy wcześniej. W przestrzeni rynkowej dominuje centralnie usytuowany ratusz. Ten średniowieczny budynek z arkadowymi podcieniami przykuwa uwagę ciekawymi gargulcami w kształcie smoków, a także wysoką wieżą, na którą można wejść by zobaczyć panoramę miasta. Raekoja Plats otoczony jest kolorowymi kamienicami kupieckimi, w których w większości znajdują się obecnie kawiarnie i restauracje.
Ambasada polska w pobliżu Placu Ratuszowego
W orientacji w mieście bardzo przydatna okazała się mapa, którą otrzymaliśmy w hostelu, z serii Like A Local - z zaznaczonymi najważniejszymi punktami charakterystycznymi miasta, a także miejscami wartymi odwiedzenia według mieszkańców. Ile w tych rekomendacjach prawdy a ile reklamy nie wiadomo, ale w taką darmową mapę warto się zaopatrzyć (można otrzymać ją m.in. w informacji turystycznej - link TUTAJ; strona wydawcy mapy TUTAJ). Krążąc po starym mieście dotarliśmy do Placu Wolności, na którym znajduje się Kolumna Zwycięstwa, upamiętniająca uzyskanie niepodległości przez Estonię. Przy Vabaduse väljak znajduje się również Kościół Świętego Jakuba. 
Za placem zaczyna się nowsza część zabudowań. Z tego miejsca można również dotrzeć do Górnego Miasta, co też zrobiliśmy. Podobno to właśnie w Toompea narodził się Tallin: wzgórze katedralne było niegdyś ośrodkiem władzy. Znajduje się tam między innymi Sobór Aleksandra Newskiego, który miał mieszkańcom miasta przypominać o zwierzchnictwie Rosji nad Estonią. Do świątyni można wejść by zobaczyć bardzo bogato zdobiony ikonostas. W górnej części starego miasta znajduje się również katedra luterańska o barokowej stylistyce, a także pozostałości zamku Toompea. Zdecydowanie koniecznie trzeba tu się zapuścić, chociażby po to by skorzystać z tarasu widokowego - najlepiej zarówno za dnia, jak i po zmroku.
Widok z Toompea
Niemal każda uliczna w starym mieście jest warta uwagi ze względu na piękne kamienice i tajemniczy klimat. Do absolutnych must see należą na pewno ulica Pikk, która przecina niemal całą starówkę. Rozpoczyna się na północy Bramą Morską, obok której znajduje się baszta Gruba Małgorzata. Kierując się ulicą na południe kilkanaście metrów od bramy, po prawej stronie miniemy kamienice Trzy Siostry (róg ulicy Tolli) - typowe dla budownictwa hanzeatyckiego, a obecnie funkcjonujące jako hotel. Dalej mijamy kilka siedzib gildii kupieckich. Piękne domu kupieckie znajdziemy również przy ulicy Świętego Ducha (Püchavaimu), przy której znajduje się kościół pod tym wezwaniem. 
Gruba Małgorzata i Brama Morska
Trzy Siostry
Wyjątkowo popularna jest też ulica Vene, przy której znajduje się Muzeum Miasta, a która doprowadzi nas do murów miejskich. Skręcając z Vene w Katariina Käik (pasaż Świętej Katarzyny) znajdziemy się wśród licznych galerii i pracowni artystycznych, aby pod łukowymi sklepieniami dojść do prowadzącej wzdłuż murów Müürivahe. Ulicę wieńczy brama Viru, za którą znajduje się plac o tej samej nazwie, a na nim targ kwiatowy. Zdecydowanie najlepsze wrażenie robią te wszystkie miejsca po zmroku, zwłaszcza kiedy delikatnie mży deszcz. Prawdziwie średniowieczny klimat gwarantowany. 
Brama Morska raz jeszcze, z widokiem na ulicę Pikk
Ulica Pikk po zmroku
Pasaż Świętej Katarzyny
Fragmenty średniowiecznych nagrobków wyeksponowane przy Katariina Käik
Müürivahe
Brama Viru
Plac Viru
Atmosfera miasta rekompensuje przejmujące zimno, które zwłaszcza po zmroku, w połączeniu z dużą wilgotnością powietrza, daje się we znaki. Ale przecież nie wiadomo czy będziemy jeszcze kiedyś w Tallinie, dlatego warto było zacisnąć zęby i popstrykać jeszcze trochę zdjęć.
Charakterystyczny element miasta - kamienne ptaki zamiast słupków
Sobór Aleksandra raz jeszcze
 
Plac Ratuszowy
POZA STARYM MIASTEM
Za murami wyznaczającymi najstarszą część miasta również można znaleźć coś ciekawego. Przede wszystkim port i znajdujące się w nim schody, reklamowane w przewodniku jako piękniejsze niż te w Odessie. W Odessie jeszcze nie byliśmy, ale stwierdziliśmy zgodnie, że jeśli te są piękniejsze, to nie wiadomo czy warto jechać na aż na daleką Ukrainę ;-). Na pewno warto jednak namacalnie zetknąć się z tą pamiątką po socjalistycznym etapie historii miasta. Te czasy mamy na szczęście za sobą, a po stanie zaniedbania schodów można wnioskować, że mieszkańcy miasta też najchętniej zapomnieli by o tym fragmencie przeszłości.

Tallin może się też poszczycić ciekawą architekturą nowoczesną - zwłaszcza w dzielnicy Rotermann, sąsiadującej ze starym miastem. Tutaj stare komponuje się z nowym, a dawniejsze przyportowe magazyny funkcjonują obecnie jako luksusowe sklepy, biura i mieszkania.

 
Jednego, dnia spacerując w okolicach północnych fragmentów murów (niedaleko ulicy Gümnaasiumi), postanowiliśmy zajrzeć do nowszej części miasta, rozciągającej się za dworcem autobusowym. Po przejściu przez old-schoolowy ryneczek z przysłowiowym "mydłem i powidłem", na którym starsi mieszkańcy załatwiają codzienne sprawunki, zobaczyliśmy trochę inne oblicze miasta - może trochę mniej reprezentatywne, ale również ciekawe. Zwłaszcza ze względu na drewnianą zabudowę mieszkalną.

W okolicach ulicy Telliskivi panuje klimat artystycznego nieładu. Znajduje się tu sporo ciekawych hipsterskich knajp i galerii z rękodziełem i sztuką współczesną. Skoro już o knajpach mowa - pora na następny podrozdział.
W prostym postindustrialnym wnętrzu wystawiają swoje pracę miejscowi artyści
ZJADANIE
O tak, jest tutaj kilka miejsc o których chciałabym wspomnieć. Pierwsze z nich to F-Hoone, znajdujące się przy wspomnianej przeze mnie wcześniej ulicy Telliskivi 60A. Lokal znajduje się w zaaranżowanym do nowej funkcji magazynie kolejowym i panuje w nim niewymuszona, luźna atmosfera. Ceny nie odbiegają od polskich, a latte i dania obiadowe są rewelacyjne. Widać, że jest to miejsce bardzo popularne wśród miejscowych (recenzje na Trip Advisor TUTAJ). Kolejną knajpę wartą uwagi, tym razem już w samym centrum, znajdziemy przy ulicy Müürivahe 20. W Must Puudel, bo o tym miejscu mowa, jadłam jedno z najlepszych risotto w życiu (recenzje na Trip Advisor TUTAJ). Do tego kufel cydru i byłam wniebowzięta :-). A propos cydru i innych alkoholi - w Tallinie obowiązuje przepis, pozwalający na zakup napojów alkoholowych jedynie w godzinach 10:00-22:00. Nie zdziwcie się więc kolejką do kas przed godziną 22:00 w sklepach spożywczych - wszyscy robią zapasy by dotrwać jakoś do rana ;-). 
F-Hoone od zewnątrz...
...i w środku
Nie darowałabym sobie, jeśli nie wspomniałabym o jeszcze jednym miejscu, do którego podczas naszego pobytu wracaliśmy kilkukrotnie. Jest to Drakon III - prawdziwie średniowieczna knajpa w samym centrum Tallina, dokładnie znajdująca się w arkadach ratusza (recenzje na Trip Advisor TUTAJ). Miejsce absolutnie konieczne do odwiedzenia. Po przekroczeniu progu tej "jadłodajni" cofamy się w czasie o wiele wieków. Wewnątrz panuje mrok, oświetlony jedynie świecami, a obsługa ubrana jest w szaty przywodzące na myśl XV wiek. Koniecznie spróbować należy tutejszej zupy z łosia (elk soup), którą dostaniemy za "dwa pieniążki" (two money, jak mówi sprzedawczyni - co oznacza 2 euro). Zupa jest bardzo pożywna, dzięki dodatku soczewicy i smakuje trochę jak wyrazistsza cebulowa. Smakowała nawet takiemu "mięsnemu niejadkowi" jak ja, a więc o czymś to świadczy. Świetnie rozgrzewa! Zupę dostajemy podają w kamionkowych miseczkach i spożywamy ją prosto z nich. Na zapytanie o łyżkę pani z obsługi powiedziała nam, że nie mają, bo przecież jesteśmy w Średniowieczu :-). Poza zupą można kupić tu suszone mięso z łosia, a także przekąski i piwo. Warto odwiedzić toaletę - średniowieczna stylistyka została zachowana nawet w tym miejscu.

BAZA WYPADOWA
Jak wspomniałam wcześniej, Tallin to świetna baza wypadowa. Nasz wyjazd przebiegał następująco:  przylot w sobotę, doba w Tallinie, potem przejazd autobusem Simple Express (9 € w dwie strony, ale kupione z dużym wyprzedzeniem) do Rygi i jedna doba tam, powrót do Tallina, kolejny nocleg w Tallinie ale wcześnie rano wypłynięcie promem Tallink do Helsinek (32 € w dwie strony), cały dzień w Helsinkach, powrót na noc do Tallina i nad ranem w piątek wylot powrotny. Taki czas pozwolił na dość dobre poznanie tych trzech miast, przy stosunkowo niewielkich kosztach. Z Tallina można również wyruszyć w kierunku Sankt Petersburga (konieczna wiza) oraz do Wilna (również Simple Express, często bardzo korzystne ceny, a miasto świetne). Jeśli chodzi o naszą bazę noclegową w samym Tallinie to spaliśmy w dwóch różnych hostelach - Red Emperor i Fat Margaret. Pierwszy z nich (opinie i informacje z Booking.com TUTAJ) bez luksusów, ale raczej OK. Można skorzystać. Drugi tragiczny (opinie i informacje z Booking.com TUTAJ, chociaż zdjęcia zupełnie nie są adekwatne do rzeczywistości) - nie polecam. W obu przypadkach pozytywnie można ocenić lokalizację hosteli - pozwalała wygodnie zwiedzać miasto pieszo.
JAK SMAKUJE TALLIN?
No dobrze, ale jak się ma do tego wszystkiego tytuł? Otóż odpowiedź jest bardzo prosta. Szukając informacji na temat Tallina, jeszcze przed wyjazdem, trafiłam kiedyś na stronę FACET I KUCHNIA, na której ów Facet recenzował estońską czekoladę (dokładnie na TEN post). Jako ogromna miłośniczka czekolady już wtedy wiedziałam, że dodatkowym celem mojego wyjazdu będzie odnalezienie tej czekolady i spróbowanie jej. Zadanie nie było łatwe - w sklepach jest dużo czekolad z Tallinem na okładce, ale dokładnie tej długo nie mogliśmy znaleźć. W końcu udało się, w dużym sklepie spożywczym na terenie centrum handlowego Solaris. Czekolada kosztowała 3 € i mąż nie bardzo rozumiał po co mamy przepłacać, skoro inne czekolady kosztują po 1 €, ale ja byłam uparta. Czekolada tego producenta bowiem nie zawiera żadnych sztucznych składników, żadnych E, aromatów "identycznych z naturalnymi" itd. To prawdziwie kakaowa tabliczka, jakich mało obecnie w sklepach. I jak smakuje? Facet nie kłamał :-). Jest na prawdę pyszna i zupełnie inna niż wszystkie: intensywnie kakaowa, ale nie gorzka; bardzo aksamitna; słodka, ale nie mdła. Kremowa konsystencja przywodzi na myśl czekoladowy pudding albo brownie. Rozpływam się w tym smaku pisząc tego posta (tabliczka czekała nietknięta na odpowiednią okazję, a pisanie o Tallinie jest chyba najlepszą z możliwych) i myślę sobie, że dla tej czekolady, dla cydru, dla zupy z łosia i dla niesamowitej atmosfery miasta mogłabym tam jeszcze wrócić. Nawet jeśli znów miały by być serwowane na zimno.

19 komentarzy:

  1. Super relacja, na długi weekend się tam wybieram. Zainspirowałaś mnie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :-) Super, mam nadzieję, że Ci się w Tallinie spodoba. Jakbyś miał/a jakieś pytania organizacyjne to śmiało pisz - postaram się pomóc :-).

      Usuń
  2. Hej!
    Takiego opisu Tallinna właśnie szukałam! Są zabytki, jest dobre jedzonko, ekstra!
    Bilety na prom do Helsinek kupowaliście już na miejscu czy może przez internet? Poleciłabyś jakąś stronę?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że zachęciłam, bo to bardzo przyjemne miasto, choć z postkomunistycznym klimatem :-). Bilet kupowaliśmy wcześniej, przez internet, chyba przez stronę Tallink (o ile dobrze pamiętam). Na miejscu bilety nie były jednak dużo droższe.

      Usuń
  3. Wybieram się w najbliższy weekend, skorzystam na pewno z kilku rad :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Daj znać jak wrażenia, Agnieszko! No i weź coś ciepłego na siebie :-).

      Usuń
    2. Nie było potrzeby niczego ciepłego, był UPAŁ :) Juhu! Miasto mi się podobało bardzo, chociaż w Estonii najbardziej urzekł mnie park narodowy Lahemaa i magiczne muzeum w Kasmu o którym napiszę już w poniedziałek :) Pozdrawiam i zapraszam http://cale-zycie-w-podrozy.blogspot.com/

      Usuń
    3. Fajnie, że Ci się podobało. A jak było ciepło to pewnie fajnie cydr dla ochłody pasował :-).

      Usuń
  4. Własnie trafiłam na tego bloga i z pewnością będę często tu zaglądać, bo naprawdę przyjemnie czyta się Twoje relacje :) Niedługo wybieram się na objazdówkę po państwach nadbałtyckich i zarezewowałam sobie nocleg w hostelu Fat Margaret's, ale Twoja opinia mnie trochę zaniepokoiła. Możesz mi wyjaśnić dlaczego uważasz ten hostel za tragiczny?
    Serdecznie pozdrawiam, nowa czytelniczka Kinga

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć Kingo!

      Miło mi, że tu trafiłaś i że Ci się spodobało :-). Co do hostelu: we wrześniu w Indiach będziemy pewnie marzyć o takim standardzie, ale generalnie Fat Margaret mi przypomina scenerię jakiegoś strasznego filmu (w stylu opuszczony szpital czy zamek). Wszystko skrzypi, jest mroczno i wilgotno. Jednym słowem: CREEPY. Najgorsze są łazienki: w jednym dużym pomieszczeniu ustawiono kilka kabin prysznicowych, oszklonych, obok siebie. Niektóre miały dodatkowe kotary, niektóre nie - dla tych, co lubią się pokazać ;-). Tak to wyglądało w zeszłym roku, choć cośtam wtedy remontowali. Byliśmy, przeżyliśmy i pewnie Wy przeżyjecie, ale z hosteli, w których byłam ten zajmuje pierwsze miejsce - na czarnej liście. Pozdrawiam serdecznie!

      Usuń
  5. Dziękuję bardzo za odpowiedź :) i zazdroszczę podróży do Indii, już czekam na relację!

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie ma problemu :-). Co do Indii to mam trochę cykora, ale myślę że będzie o czym pisać :-).

    OdpowiedzUsuń
  7. Mam jeszcze jedno pytanie. Zarezerwowałam prom Helsinki-Tallinn (operator Eckero Line) i zauważyłam, że na tej trasie wymagany jest paszport (a nie dowód). Ja mam ważny paszport, ale osoba, z która jadę chyba nie. Czy na tej trasie wymagali od Pani paszportu czy miała Pani sam dowód? Jestem teeraz zaniepokojona czy będziemy mogły przepłynąć ;/
    Pozdrawiam, Kinga

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z tego co pamiętam, potrzebny był tylko dowód. Zarówno Estonia, jak i Finlandia są w UE i Schengen, stąd nie sądzę, by wymagali paszportu. Dla pewności warto mimo wszystko napisać bezpośrednio do operatora promu.

      Usuń
  8. Dziękuję za odpowiedź :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Tallinn jest przepiękny. Jeśli ktoś się wybiera do Tallinna to warto odwiedzić plażę Pirita Beach, kawałek od centrum, ale na nóżkach spokojnie można przejść. Znajduje się tam ciekawa kawiarnia/bistro. Trafiliśmy na wietrzny dzień i mogliśmy podziwiać popisy windsurferów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo ciekawa wskazówka, nie wiedziałam o tej plaży - dzięki!

      Usuń
  10. Tallinn to jedno z moich ulubionych miast. O każdej porze wygląda magicznie.

    OdpowiedzUsuń
  11. Gdzie dobre latte i risotto w Tallinie. O to chodzi w podróżowaniu...

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...