28 kwietnia 2015

Bergamo świętuje | dwa lata citybreak.me

Dwa lata bloga, trzeci wpis z Bergamo - jak tak dalej pójdzie, będę musiała zmienić nazwę na bergamo.me. Historia mojego blogowania i smakowania świata znów zatoczyła koło, kiedy kolejny kwietniowy weekend spędziłam w mieście, z którym mam dużo wspólnego. Nie mam włoskich korzeni, ani temperamentu, wręcz przeciwnie - postrzegana jestem jako oaza spokoju - ale czasem lubię zaszaleć, zwłaszcza jeśli jest ku temu dobra okazja...

Tym razem do Bergamo i Mediolanu zabrałam rodziców. Miasto od pierwszych chwil wydało mi się jakieś inne. Po pierwsze pochmurne, bo drugie - panowało w nim jakieś ogromne poruszenie. Mieszkańcy wyraźnie czegoś wypatrywali.

Właściciel apartamentów Romeo & Juliet, z których skorzystałam po raz kolejny, wyjaśnił nam, że w mieście odbywa się właśnie coroczna parada karnawałowa, największe święto Bergamo. Parada karnawałowa kilka tygodni po karnawale to nie problem dla Włochów. Podobno przełożono ją ze względu na pogodę.
Było śmiesznie. Stroje paradujących zaskakiwały: butelki wina, emotikony, ipody... A to był dopiero początek :-).
Były też kobiety-ciastka i kobiety-muffiny, a nad przebiegiem imprezy czuwała słodka policja.
Później zrobiło się trochę bardziej... nielegalnie...

...a następnie - nie wiem czy przypadkiem - nierealistycznie.
Mieszkańcy całego regionu Lombardii są bardzo dumni z bycia gospodarzem EXPO 2015, do czego też nawiązano.
Przez miasto przetoczył się tłum roztańczonych przebierańców i obserwujących ich, rozbawionych ludzi. Bergamo straciło swoje bergamowe oblicze na rzecz karnawałowego. Wieczorem wszystko wróciło jednak do mojej ukochanej normy.
Udało się nam zobaczyć to, co najpiękniejsze: widok z San Vigilio na Alta Citta oraz na Alpy z drugiej strony. I nawet nieśmiało słońce wyszło zza chmur. Bergamo zyskało dwóch nowych fanów: moją mamę i mojego tatę.

Dolne miasto powróciło na swoje włoskie, spokojne, zrównoważone tory. Żadnych magów, hippisów, confetti czy tłumów.

I wtedy przyszło się nam rozstać. Było trochę smutno, ale bardzo spokojnie. Przecież jeszcze się spotkamy.
DWA LATA
Kiedy rok temu pisałam o Bergamo, zarzekałam się, że pora na dalsze wojaże. Dziś mam za sobą dwa tygodnie w kraju, do którego kiedyś bałam się jechać - w Indiach - a za kilka tygodni lecę do Chin. Czuję się podróżniczką dojrzalszą, a apetyt na dalsze wyjazdy wzrasta nadal. Po cichu marzy mi się, że moje przyszłoroczne, dość okrągłe urodziny (w marcu), spędzę w Nowym Jorku, Australii albo gdzieś równie daleko. Nie mniej, im dalej lecę, im więcej nowych rzeczy odkrywam, tym bardziej doceniam miejsca tak bardzo "swoje", jak Bergamo. Zwłaszcza, że nawet one - tak przewidywalne - potrafią czymś jeszcze mnie zaskoczyć :-). 

***

PS., czyli moje małe szaleństwo.
Nie lubię być w centrum uwagi. Kiedy śpiewają mi "Sto lat" nie wiem co ze sobą zrobić. Tym razem trochę zaszalałam i wzięłam udział w rozmowie z dziennikarką Wprost, która pisała artykuł o sposobach na weekendowy relaks (głównie poprzez city break). Rozmowa okazała się bardzo miła, a na jej bazie - i rozmów z dwoma innymi osobami - powstał ciekawy artykuł. Całkiem fajne doświadczenie, zobaczyć siebie w ogólnopolskiej gazecie. 

2 komentarze:

  1. No właśnie, Bergamo jest cudowne. Świadomie ominęliśmy Mediolan i zawitaliśmy do Bergamo. I oczywiście zakochaliśmy się w tym miejscu. Świetnego "citybreaka" mieliśmy, po taniości bilety z Krakowa, nocleg niby na lotnisku, świetna pogoda mimo, iż to był listopad. Niesamowicie urokliwe miejsce.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na lotnisku jeszcze tam nie spałam, ale nawet dla kilku godzin na mieście warto tam wyskoczyć. I dobrze, że ominęliście Mediolan - jest spoko, ale Bergamo jest sto razy bardziej warte odwiedzenia :-)

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...